text-align: center;

sobota, 21 lutego 2015

ROZDZIAŁ DRUGI

AVE'S POV
*drugiego dnia, rankiem*
- Ave, zejdź na śniadanie!- usłyszałam głos Chloe. 
Leżałam z zamkniętymi oczami i wciąż myślałam o wczorajszym dniu. 
Zewsząd otulał mnie zapach kawy i świeżo skoszonej trawy. 
Zwlekłam się z łóżka i poszłam do łazienki. 
Po wczorajszych zakupach, w łazience walało się pełno kosmetyków, a w garderobie mnóstwo ciuchów. 
Wiedziałam, że państwo Forest są bogaci, ale nie wiedziałam, że mogą sobie pozwolić na aż tyle. 
Zeszlam na dół i przywitałam się z Oliverem oraz Chloe. 
- Witaj Ave. Ja niestety już muszę lecieć, ale zobaczymy się wieczorem- powiedział Oliver i ucałował mnie w policzko.- Pa kochanie- tym razem powiedział do Chloe.
- Siadaj Ave, chcesz kawę?- zapytała mnie Chloe.
- Poproszę.
Po chwili, Chloe postawiła przede mną parujacą kawę i tosty. Nagle ktoś zapukał do drzwi.
- Pójdę otworzyć- powiedziała Chloe.
Skinęłam głową.
- Dzień dobry pani Chloe.
- Cześć Jc- usłyszałam głosy z holu.
- Mógłbym dzisiaj zabrać Ave na spacer?- zapytał wczoraj poznany chłopak.- Chciałbym jej pokazać coś na mieście.
- Pewnie, że możesz- powiedziałą Chloe, na pewno się uśmiechając.
- Moglaby pani jej przekazać, że przyjdę koło siedemnastej?
- Oczywiście.
- Dziękuję, do zobaczenia.
Usłyszałam trzask zamykanych drzwi i po chwili Chloe już siedziała obok mnie. Szeroko się uśmiechała i patrzyła na mnie.
- Jc będzie po ciebie koło siedemnastej- powiedziała.
- Dobrze- powiedziałam, dopijając ostatni łyk kawy.
Wstałam od stołu, a naczynia szybko włożyłam do zmywarki.
- W co się ubierzesz?- zapytała Chloe, opierajac brodę na rękach.
- Chloe!- upomniałam ją i zaczęłam sie śmiać.- To nie jest randka! On mi się nawet nie podoba!
- No dobra, dobra. Ale ubrać się musisz- wzruszyła ramionami nadal rozbawiona.- Nago nie pójdziesz.
- Jeszcze nie wiem co założę- wruszyłam ramionami.- Pójdę wziąć prysznic- wskazałam na łazienkę.
Chloe tylko skinęła głową.
Weszłam do łazienki i szybko zrzuciłam z siebie piżamę. Weszłam pod prysznic.
Odkręcając wodę, poczułam pierwsze ciepłe strumienie wody na ciele. Woda działa na moje spięte ciało kojąco i rozluźniająco. Wkrótce wyszłam spod prysznica i otuliłam się puchatym ręcznikiem. Wyszłam z łazienki i skierowałam się na górę, do mojego pokoju.
Był maj, więc cały pokój był pogrążony w słońcu. Założyłam na siebie letnią białą koszulę i granatowe spodenki z wysokim stanem. Z szafki na buty wyciągnęłam nowiutkie granatowe espadryle na koturnie od Tommy'ego Hilfigera. Pościeliłam łóżko i zeszłam na dół. Schodząc po schodach, czułam jak moje włosy, które luźno puściłam na plecy, delikatnie mnie muskają.
- Pięknie wyglądasz- powiedziała Chloe, gdy tylko mnie zauważyła.
- Dziękuję- uśmiechnęlam się nieśmiało.
- Cóż, masz jeszcze trochę czasu, więc chciałabym z tobą porozmawiać.
Mój żołądek się nagle ścisnął, a ja usiadłam na kanapie w salonie.
- Co się stało?- zapytałam nerwowo.
- Nie, kochanie, nic się nie stało. Chciałabym tylko porozmawiać o twojej nauce. Razem z Oliverem stwierdziliśmy, że lepiej będzie, gdy pójdziesz do szkoły po wakacjach. Teraz będziesz mieć wolne. Co ty na to?- zapytała.
- Jasne, skoro tak uważacie, to ja nie mam tu nic do gadania- uśmiechnęłam się, a w duchu odetchnęłam z ulgą. Cieszyłam sie z tego, że mogę tutaj zostać.
W końcu wybiła 16:30.
Jc zaraz powinien sie pojawić. Stanęłam przed lustrem w holu i poprawiłam swoje włosy, a usta przejechałam wiśniowym błyszczykiem.
- Ave, otwórz drzwi, kochanie! Jc jest pod furtką- zawołała z kuchni Chloe.
Podbiegłam do drzwi, miarowo stukając koturnami. Otwarłam drzwi i ujrzałam chłopaka, idącego kamienną ścieżką do drzwi.
- Cześć- przywitałam się.
- O hej- dźwignął głowę i uśmiechnął się ciepło.- Gotowa?
Pokiwałam głową.
- Chloe, wychodzę!- krzyknęłam z holu.
- Miłej zabawy!
Zamknęłam za soba drzwi i zeszłam do chłopaka.
- No to idziemy- uśmiechnął się. Kiedy wyszliśmy z podwórka, odezwał się znowu.- Do centrum jest piętnaście minut na nogach.
Po chwili Jc wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Wyciągnął jednego papierosa z paczki i podsunął mi ją. Wyciagnęłam fajkę i wsadziłam ją między wargi.
- Masz zapalniczkę?- zapytałam.
- Zawsze mam- uśmiechnał się i zapalił mojego papierosa, a potem swojego.
Zaciągnełam się papierosem, a nikotyna dotarła do moich płuc.
- Gdzie idziemy tak właściwie?- zapytałam, wypuszczajac pierwszy kłąb dymu.
- Niespodzianka.
Zrobiłam obrażoną minę.
- Będziemy na miejscu za dwie minuty, obiecuję- powiedział.- A więc skąd jesteś?
- Z Coventry, w Anglii.
- Czyli nigdy nie widziałaś tego, co chcę ci pokazać- uśmiechnął się, ukazujac swoje białe, równe zęby.
W końcu dotarliśmy na miejsce. Jedna z wielu kalifornijskich plaż.
Nic nadzwyczajnego, pomyślałam.
- Jesteśmy na miejscu- powiedział, trzymajac mnie za rękę i ciągnąc w kierunku plaży.- Pójdziemy na karuzelę?
- Żartujesz, prawda?- zapytałam.
Pokręcił głową.
- Chodź, będzie fajnie. Takiej karuzeli nie widziałaś- pociągnął mnie za rękę. Przewróciłam oczami i ruszyłam za nim.
- Dwa bilety na karuzelę- powiedział do chłopaka sprzedajacego bilety w budce. Chłopak podał nam dwa bilety i podeszliśmy do mężczyzny, który stał obok maszyny.
Jc podał mu bilety i już chwilę później siedzieliśmy na dwóch białych konikach.
Chłopak pomógł mi wsiąść na jednego z nich.
Kiedy usiadł obok mnie, dookoła rozległa się wesoła muzyka, wydobywająca się z karuzeli.
Koniki zostały wprawione w ruch, a ja cicho się zaśmiałam, jakbym miała siedem lat. Rzeczywiście, takie karuzele nie były spotykane w Anglii, tym bardziej w Coventry. Karuzela cicho zaskrzypiała i obracała się co raz szybciej. Delikatna bryza delikatnie rozwiewała moje włosy i niosła wesołą muzyczkę. Spojrzałam na chłopaka obok mnie, a ten szeroko się uśmiechał.
- No co?- zapytał, gdy przyglądałam mu się od dłuższej chwili.
- Cieszysz się jak dziecko- szczerzę się do niego.
- Cieszę się bo jestem tu z tobą- wzrusza ramionami, a moje policzki czerwienią się.- Może pójdziemy jeszcze na diabelski młyn, a potem na obiad?
- Dobrze- uśmiechnęłam się.
Karuzela robi jeszcze kilka obrotów, kiedy my śmiejemy się jak dzieci. Kiedy karuzela się zatrzymała, Jc zszedł ze swojego konika i pomógł mi zejść z mojego.
Mężczyzna obsługujący karuzelę, odpiął łańcuch byśmy mogli swobodnie zejść.
- Poczekaj tutaj, pójdę po bilety- mówi, kiedy stoimy już na piasku. W odpowiedzi tylko mruczę ciche "mhm" i kiwam głową. Po chwili Jc jest już spowrotem i prowadzi mnie w stronę diabelskiego młyna, ustawionego na piasku, kilka metrów przed nami. Obok urządzenia stała kobieta, której podaliśmy bilety i wsiedliśmy do wskazanej kabiny.
Kiedy maszyna ruszyła, my znów zaczęliśmy się śmiać.
Po zabawie w wesołym miasteczku, poszliśmy do restauracji tuż obok plaży. Kiedy stanęliśmy na deptaku, chwyciłam Jc'ego za ramię i wytrzepałwm piasek z lewego buta.
- Mogłem cię uprzedzić, żebyś założyła inne buty- zaczął się śmiać i aż skręcał się ze śmiechu.
- Ejj!- fuknęłam i uderzyłam go żartobliwie w ramię.
- No przepraszam. Chodź, usiądziesz na tamtej ławce- wskazał na stojącą nieopodal ławkę.
Usiadłam na ławce, a Jc kucnął przede mną.
- Daj nogę- powiedział dalej skręcając się ze śmiechu. Spojrzałam na niego jakby był nie z tej ziemi.- No daj- powtórzył i sięgnął po moją stopę. Zdjął z niej buta i wytrzepał pozostały piasek. Po chwili założył mi buta na nogę i wstał z ziemi. Patrzyłam na niego nie mogąc powstrzymać śmiechu.
- Jak się schylałaś było ci widać tyłek- wyjaśnił.- Swoją drogą, jest niezły i nie tylko ja to zauważyłem.
- Zboczeniec!- zaczął się śmiać, gdy to powiedziałam.
- Serio nie słyszałaś jak ktoś gwizdał?- powiedział nadal rozbawiony.
- Spadaj!- fuknęłam z obrażoną miną.
- No dobra, daj już spokój. Chodźmy na ten obiad- pociągnął mnie za rękę w stronę restauracji.
Dziesięć minut później siedzieliśmy już przy stoliku. Podszedł do nas kelner w białej koszuli i bordowym fartuchu na biodrach.
- Czy mogę coś podać?- zapytał ze szcztucznym uśmiechem.
- Poproszę sałatkę grecką i wodę mineralną- powiedziałam.
- Ja też- powiedział Jc.
- Oczywiście, zaraz przyniosę.
- Może pan poprosić Kian'a na momencik?- dodał Jc.
- Naturalnie- powiedział kelner i zniknąl za drzwiami kuchni.
- Kim jest Kian?- zapytałam, ale Jc mi już nie odpowiedział. W drzwiach kuchni pojawił się młody chłopak, a za nim kelner z dwoma talerzami. Oby dwoje podeszli do naszego stolika. Kelner postawił przed nami talerze i się ulotnił.
- Stary ja tu pracuję. Czego chcesz?- zapytał z uśmiechem Jc'ego, chłopak w białym fartuchu kucharza.
- Chcę ci kogoś przedstawić- wskazał na mnie.- To jest Ave. Ave to jest Kian.
- Cześć- przywitałam się, przeżuwając sałatę.
- Hej- puścił do mnie oko, po czym zwrócił się do Jc'ego.- Widzimy się wieczorem? Zaprosiłem kilka dziewczyn. Może zaprosisz Ave?- na jego ustach pojawił się szelmowski uśmiech.
- Ona taka nie jest- warknął Jc.- Idź już stary. Widzimy się wieczorem.
- Miło było poznać- ukłonił się i odszedł do kuchni.
Byłam całkowicie pochłonięta jedzeniem sałaty i rozmyślaniem na słowami Jc'ego "ona taka nie jest". 

poniedziałek, 9 lutego 2015

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Ave, czas na nas- usłyszałam głos za sobą, gdy pakowałam swoje ostatnie rzeczy do torby. Odwróciłam się, a w drzwiach mojego "pokoju" ujrzałam Carlę, pięćdziesięcioletnią kobietę, którą znałam tutaj najlepiej.- Nasza taksówka już czeka. 
Kiwnęłam głową i opuściłam pomieszczenie. Na holu nie stało pełno dzieciaków, by mnie pożegnać jak w filmach. Stała tam tylko jedna osoba. Gerard. 
- Będę tęsknić- powiedział i mocno mnie przytulił. 
- Wiesz, że nie lubię ckliwych pożegnań- szepnęłam, ale odwzajemniłam jego uścisk. 

Cóż mogłam powiedzieć o Gerardzie Walkerze? Prawie osiemnastoletni chłopak, który utknął w tym zakichanym miejscu.  Był tutaj od dziesięciu lat, kiedy to znudził się własnym rodzicom i po prostu go tutaj podrzucili. Przez te wszystkie lata trzymaliśmy się razem i bardzo dobrze go poznałam.
Miał skłonności do pakowania się w kłopoty. Zasługiwał jednak na dom przepełniony ciepłem, a nie na to miejsce, którym był dom dziecka w Coventry. 
A teraz mieliśmy się rozstać, bo jacyś ludzie z Kaliforni zapragneli mnie adoptować w ciemno. 
- Za te kilka miesięcy się zobaczymy- powiedział mi jeszcze do ucha. 
Skinęłam głową i wyszłam z budynku, przed którym stała taksówka, która miała nas zawieźć na lotnisko. Wsiadłam do niej i odjechaliśmy.
Prawdopodobnie powinnam się cieszyć z tego, że po tylu latach ktoś mnie w końcu chciał adoptować.
Ale czy tak było? Niestety nie.
Wraz z Carlą dotarłam na lotnisko w przeciągu czterdziestu minut bez zbędnego gadania, że wszystko będzie dobrze.
Wiedziałam, że będzie. Los Angeles- wymarzone miasto każdej nastolatki, chłopcy z umięśnionymi ciałami, plaże i całonocne impezy. Bałam się jednak odrzucenia, a jeszcze bardziej odtrącenia ze strony rówieśników. Gdybym była tamtejszą dziewczyną i spotkała dziewczynę jak ja, zrobiłabym dokładnie to samo co wszyscy z bogatych rodzin- wyśmiała ją.
Siedząc w samolocie nadal o tym myślałam.
A co jeśli nie spodobam się "rodzicom"?
To oznaczałoby powrót do Coventry, powrót do Gerarda i powrót do szarej rzeczywistości.
Po wylądowaniu na lotnisku w Los Angeles, Carla zamówiła dla nas taksówkę.
Żółty pojazd zupełnie różnił się od czarnej taksówki z Anglii.
Jadąc pod adres wskazany przez państwa Forest cała się trzęsłam. Zaraz miało się okazać czy będę mieć rodzinę.
Państwo Forest. Nic o nich nie wiedziałam, ale ufałam bezgranicznie, że będą normalnymi i ciepłymi ludźmi.
Jadąc zatłoczonymi ulicami LA, zdałam sobie sprawę, że w porównaniu z Los Angeles Coventry to jedna, wielka, szara dziura. Ludzie byli zupełnie inni.
- Jesteśmy na miejscu- usłyszałam obok Carlę.
Wysiadłam z taksówki i rozejrzałam się dookoła.
 Przede mną stał przepiękny, ogromny dom z ogrodem.
- Niemożliwe- szepnęłam.
Podeszłyśmy z Carlą do furtki i nacisnęłyśmy dzwonek.
- Proszę wejść- rozległ sie głos kobiety i bzyczenie domofonu.
Weszłyśmy na plac, na którym przywitał nas chłopak koszący trawnik.
- Dzień dobry- odpowiedziała mu Carla.
Ja tylko skinęłam głową, ponieważ moje gardło było tak ściśnięte, że nie mogłam mówić.
Drzwi otwarli nam państwo Forest.
- Dzień dobry- powiedziałam drżącym głosem.
- Dzień dobry- powiedzieli jednocześnie.- Proszę, wejdźcie.
Wnętrze domu było bardzo nowoczesne. Białe ściany, ciemne podłogi. Wszystko idealnie ze sobą współgrało. Usiedliśmy przy stole w jadalni, a ja byłam kłębkiem nerwów.
Moje myśli wciąż zagłuszał dźwięk kosiarki.
- A więc przejdźmy do rzeczy. Czy są państwo zainteresowani adopcją Ave?- zapytała niespodziewanie Carla.
- Oczywiście. Nigdy na nic nie byliśmy bardziej zdecydowani- odezwał się pan Forest, a jego żona pokiwała głową na znak, że się z nim zgadza.
- Cóż, muszą więc państwo podpisać kilka dokumentów. Moim obowiązkiem jest poinformowanie państwa, że będą sie odbywać wizyty, które mają na celu sprawdzenie jak radzicie sobie z Ave- powiedziała Carla.
Przewróciłam oczami.
-Oczywiście. Jesteśmy na to wszystko przygotowani- skinęła pani Forest.- Chcemy, aby Ave została z nami.
- Na zawsze- dodał jej mąż.
- Dobrze. Proszę podpisać dokumenty w tych miejscach- wskazała na jakieś świstki papieru.
Państwo Forest wykonali zadanie i popatrzyli na siebie z uśmiechem.
- Dopełniliśmy wszystkich formalności- głos Carli był trochę surowszy niż zazwyczaj.- Będę sie już zbierać- powiedziała, po czym włożyła wszystkie dokumenty do swojej aktówki.
Podeszłam do niej i mocno ją uściskałam.
- Będę tęsknić- powiedziałam.
- Ave, tutaj będzie ci lepiej. Wiesz o tym- szepnęła i odwzajemniła uścisk.
- Nie zapomnisz o mnie, prawda?
- Oczywiście, że nie. Poza tym, Gerard prosił bym coś ci dała. Nie chciał tego zrobić sam, ponieważ wiedział jak zareagujesz- podała mi mały pakunek, owinięty srebrnym papierem ozdobnym z napisem "Otwórz, gdy będziesz sama."
Gerard był wielkim romantykiem i doskonale o tym wiedziałam, ale w takich sytuacjach tego nie znosiłam. Miał racje, gdyby sam mi to dał, nie przyjełabym tego. Za pewne wydał na to mnóstwo pieniędzy, które udawało mu się zdobyć, grając na gitarze w parku.
- Dziękuję- szepnęłam ostatni raz wtulając się we włosy Carli.- Pozdrów go ode mnie i mocno uściskaj.
- Oczywiście- uśmiechnęła się.- Na mnie już czas Ave. Do widzenia, kochanie.
- Do widzenia- odpowiedziałam.
- Do widzenia- powiedzieli moi nowi rodzice.
Zamknęli drzwi za Carlą, a ja zrozumiałam, że za tymi drzwiami została też moja przeszłość.
Czeka mnie nowe życie. Dużo lepsze od poprzedniego.
Nie mogłam w to uwierzyć.
- Tak się cieszymy- powiedział pan Forest.
- Ja też, proszę pana- uśmiechnęłam się blado.
- Jestem Oliver, a to Chloe. Mów do nas po imieniu. Od teraz jesteśmy rodziną.  
- Dobrze. Mogę wyjść na dwór? Rozejrzeć się?
- Oczywiście, a nie chciałabyś najpierw zobaczyć swojego pokoju?- zapytała Chloe.
- Wolałabym się przejść.
- Dobrze, ale nie wychodź z podwórka, mogłabyś się zgubić.
- Jasne.
Jestem z nimi dokładnie czterdzieści minut i już mi zakazują wyjścia. Pięknie.
Zatrzasnęłam za sobą drzwi i usiadłam na schodach na ganku,
Przez chwilę wpatrywałam się w słońce i wtedy przypomniałam sobie o pakunku od Gerarda. Wyciągnęłam go z kieszeni, a połyskujący papier zaświecił w blasku słońca. Rozerwałam papier i znalazłam w środku pudełeczko, które szybko otworzyłam. W środku była bransoletka ze sznurka i zawieszką z napisem "NA ZAWSZE -G.". Był jeszcze list. Po przeczytaniu go, ukryłam twarz w dłoniach. Tak jak mówiłam, Gerard był niezwykłym romantykiem, ale potrafił być też zabawny. Zawsze wzruszał mnie do łez, tym razem także.
Nagle poczułam czyjąś obecność, ale nie miałam siły ani ochoty, by dźwignąć głowę.
- Chłopak?- usłyszałam męski głos.
Pokręciłam głową, nadal jej nie dźwigając.
- Jestem Jc- nie dawał za wygraną.
-Ave- w końcu się poddałam i dźwignęłam głowę. Ujrzałam chłopaka, który jeszcze niedawno kosił trawę. Siedział obok mnie i przyglądał mi się.
- Co tutaj robisz?- zapytał.
Wzruszyłam ramionami, a po chwili powiedziałam:
- Mieszkam. A ty?
- Pracuję. To znaczy dorywczo. Jeśli państwo Forest mnie potrzebują to po prostu dzwonią, a ja przychodzę i koszę trawę, myję okna, sprzątam garaż. Cokolwiek.
Pokiwałam z uznaniem głową.
- Pan Oliver i pani Chloe to twoja rodzina?- dodał.
-Tak. Są moimi... rodzicami.
- Nigdy cię tu nie widziałem- zmrużył oczy.
- Są nimi od dzisiaj- odpowiedziałam. Chłopak otworzył szerzej oczy i chyba zrozumiał co miałam na myśli.
- Przepraszam, ja...
- Spoko- przerwałam mu.- Przyzwyczaiłam się. Przez siedemnaście lat można się przyzwyczaić.
- Chcesz się gdzieś przejść?- zapytał.
- Nie mogę, zabronili mi wychodzić z podwórka- przewróciłam oczami.
- A jutro?
- Niech będzie- wzruszyłam ramionami.
Założyłam swoją bransoletkę na nadgarstek i spojrzałam na nią bezwiednie.
- Nie chłopak, ale przyjaciel- powiedziałam.- Do jutra.
Wstałam i weszlam do domu. Poszłam do jadalni, gdzie nadal leżała moja torba.
- Ave, chciałabyś teraz zobaczyć swój pokój?- zapytał Oliver.
- Chętnie.
Weszłam powoli po schodach rozglądając się dookoła.
- Chodź tędy- powiedział Oliver, a ja poszłam za nim. Otworzył przede mną drzwi, a widok zaparł mi dech w piersi. Pokój był ogromny i tylko... mój. Miał własną łazienkę i garderobę. Na biurku stał laptop, a na łóżku było bardzo dużo poduszek. W rogu pokoju zamiast ścian były szyby, a pod nimi właśnie łóżko. Na przeciwko łóżka wisiał ogromny telewizor.
- To wszystko dla mnie?- zapytałam.
- Oczywiście- uśmiechnął się Oliver.
- Tylko i wyłącznie dla ciebie- usłyszałam za sobą głos Chloe i poczułam jej dłoń na ramieniu.
- Dziękuję- uśmiechnęłam się. Odwróciłam się, by uściskać Olivera i Chloe.
Byli najlepszą rzeczą, która mnie spotkała do tej pory.
Weszłam ostrożnie do pomieszczenia, w którym pachniało nowymi meblami i męskimi perfumami.
Opadłam na łóżko, twarzą w białą pościel. Pachniała tak cudownie, zupełnie inaczaczej niż zielona pościel w białe kwiatki w Coventry, która stale śmierdziała. Łóżko było takie miękkie.
- Podoba ci się?- usłyszałam głos Chloe.
- Oczywiście, że tak- odpowiedziałam cicho, dalej tuląc twarz do pościeli. Zastanawiałam się, czy powinnam jej dzisiaj powiedzieć, że jutro umówiłam się z Jc'm. Dźwignęłam głowę.
- Chloe... Czy mogłabym jutro wyjść?- zapytałam niepewnie.
- Jasne, że tak. Gdzie chcesz iść?
- Umówiłam się...
- Z kim?- przerwała mi podekscytowana Chloe.
- Z Jc'm. Tym chłopakiem, z ogrodu. Zaproponował mi spacer- wzruszyłam ramionami.
- Jc? To porządny chłopak. Wystrczy, że wyślę mu życzenia z okazji urodzin, on zaraz pyta czy czegoś nie potrzebujemy- uśmiechnęła się.
Pokiwałam głową, bo niby co miałam zrobić? Jc był fajny i miły, ale nic poza tym.
Zaproponował mi spacer, a ja się zgodziłam bo nikogo tutaj nie znałam.
- Nie chcesz rozpakować swoich rzeczy?- wskazała na torbę.
- Moje ciuchy tu nie pasują.
- To może pojedziemy na zakupy?- zaproponowała Chloe.- Wybierzesz sobie co będziesz chciała.
- No dobra- zgodziłam się.
- No to chodźmy.
Zeszłyśmy na dół, a Chloe poinformowała męża, żę wychodzimy.
- Bawcie się dobrze!- krzyknął za nami Oliver.

OLIVER'S POV
Moja żona zabrała Ave na zakupy, bo jak mnie poinfromowała, Ave jutro idzie na spacer z Jc'm.
Jc często pomagał nam w domu. Oboje z Chloe całymi dniami pracowaliśmy, a do garażu nie dało się wjechać,
Stary nie jestem i dobrze wiem, co taki "spacer" oznacza. Na pewno Ave wpadla mu w oko. Naszczęście Jc był porządnym chłopakiem, z dobrej rodziny.
Dobrze znałem jego rodziców, byli starsi ode mnie, ale bardzo mili.
 Często spotykamy się w klubie golfowym w sobotnie poranki.
Usłyszałem pukanie do drzwi, więc wstałem z fotela w moim gabinecie i podszedłem do nich.
Przez szybę w drzwiach zauważyłem Jc'ego. Przyszedł po wypłatę.
- Dzień dobry, panie Oliverze. Przyszedłem po wypłatę.
- Oczywiście. Proszę, twoje trzydzieści dolarów- podałem mu pieniądze.
- Dziękuję bardzo. To do jutra- uśmiechnął się.
- Do jutra.