text-align: center;

sobota, 10 października 2015

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Powieki robią mi się ciężkie, ale walczę z tym i próbuję dalej oglądać film. 
Przez chwile mi się to udaje, ale zaraz potem oczy mi się zamykają i już nie otwierają. 
-Ave, wstawaj- słyszę. 
Otwieram oczy i widzę nad sobą Sama. Rozglądam się po pokoju, ale już nei jestem w salonie. Wstaję gwałtownie, uderzając głową w nos Sama, który nie zdąrzył się odsunąć.
- O Jezu, przepraszam- mówię.
- Zasnęłaś wczoraj wieczorem na kanapię, więc cię tutaj przyniosłem- tłumaczy, trzymając się za nos. 
- Mogłeś mnie obudzić?- pytam sakrastycznie.
- Dobra, słuchaj. Dzisiaj wraca Kian i jest w zlym nastroju, więc lepiej bądź grzeczna.
Przymykam oczy.
- Masz tutaj rzeczy na przebranie- mówi chłopak, kładąc je koło mnie.- Przebierz się i przyjdź na dół coś zjeść.
Otwieram oczy, ale chłopaka już nie ma. Koło mnie leżą dresy i koszulka.
Przebieram się i schodzę na dół. Znajduję kuchnię, a w niej Sama. Siadam przy stole, a chłopak stawia przede mną kubek herbaty i talerz z kanapką.
Piję herbatę, ale nic nie jem. Nie jestem w stanie nic przełknąć, a powodem tego jest powrót Kiana.
- Kian będzie po ciebie w ciągu dziesieciu minut.
- Okej.
Stukam palcami w blat i czekam.
Słyszę dzwonek do drzwi, a Sam dźwiga się z miejsca, by otworzyć. Po chwili słyszę odgłosy witania się i kroki. Siedzę z rękami założonymi na piersi, a kiedy Sam w obecności Kiana wchodzi do pomieszczenia, uśmiecham się do mojego porywacza.
- Cześć, Kian. Jak podróż?- pytam, wstając od stołu i wkładając naczynia do zlewu.
- Świetnie, zbierajmy się.
- Jasne- mówię. Kian łapie mnie za ramię i prowadzi do drzwi.
- Nie musisz tego robić- zwraca mu uwagę Sam.
Chłopak odwraca się ku swojemu przyjacielowi i patrzy na niego ze wściekłością. Puszcza mnie.
- Siema stary- mówi Kian i otwiera drzwi frontowe.
- Cześć- uśmeicham się i idę za Kianem.
- Cześć.
Zamyka za nami drzwi, a ja zostaję sama z Kianem.
-Wsiadaj.
Wykonuję polecenie. Po paru chwilach już jesteśmy na drodzę. Nadal jesteśmy we Francji.  Mijamy kolejne ulice. Przyglądam sie ludziom stojącym na przejściu dla pieszych. Większość z nich jest uśmiechnietą, kilku jest zapatrzonych w telefony, a starsza pani idzie z pieskiem pod pachą.
Kian gwałtownie skręca i wjeżdża na plac posesji. Parkuje w garażu, pocz ym wychodzi. Robię więc to samo i idę za nim do domu.
- Co zamierzasz teraz robić?- pytam, gdy siadam na kanapie w salonie,
- Nie twój zasrany interes- rzuca ostro. Nie zwracam jednak na to uwagi.
- Wiesz co teraz dzieje się u Forestów?
- Może wiem, a może nie wiem.
- Nie możesz ze mną normalnei rozmawiać?
- Mogę, ale nie mam ochoty- mówi i wychodzi z pokoju.
Co za kretyn.

KIAN'S POV
Wchodzę do gabinetu i odpalam papierosa. Wkrótce będę musiał lecieć do LA razem z Ave. Forestowie zaczynają wariować. Moi ludzie cały czas ich obserwują.
Staję na przeciwko okna i podalam fajkę. Słyszę otwieranie drzwi, ale się nie odwracam.
- Słuchaj, musimy pogadać. I nie obchodzi mnie to, czy masz ochotę- mówi Ave.
- Słucham cię- mówię, stając w tej samej pozycji. Nagle widzę dziewczynę przed sobą. Patrzy mi w oczy.
- Co z moim ojcem?
Nie rozumiem o co jej chodzi.
- Siedzi w LA- wzruszam ramionami.
- Nie. Chodzi mi o George'a- mówi. Skąd ona o nim wie?
- Nie wiem o kim mówisz- kłamię i odwracam się do niej tyłem, gasząc papierosa w popielniczce.
- Nie kłam, dupku.
- Jak mnie nazwałaś?- pytam wściekły.
- Dupkiem- wzrusza ramionami.
Zadziorna i to w niej lubię. Patrzy mi w oczy. Przybliżam sie do niej, a ona robi kilka króków w moją stronę. Niemal stykamy się czołami. Nie wytrzymuję i zaczynam ją całować, odwzajemnia poacłunek.

piątek, 21 sierpnia 2015

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Patrzę mu w oczy i widzę, że wcale nie kłamie. Ale dlaczego? 
Puszczam jego koszulkę i cofam się na poprzednie miejsce. Siadam na krześle i dziekuję Bogu za twardą psychikę. 
- To co robimy?- pytam. Nie chcę o tym myśleć i zamęczać się pytaniem, dlaczego mnie zostawił. Zdecydowanie nie. Mam teraz inne rzeczy na głowie. 
- Możemy coś obejrzeć. Zrobię popcorn, mam lody- rusza zabawnie brwiami, na co reaguję śmiechem.
- Niech będzie. Ale ja wybieram film.
- Dobra, filmy są w salonie. Idź wybierz, a ja przygotuję jedzenie- mówi.
Idę do salonu. Kucam obok sterty płyt DVD i przeglądam każdą po kolei. W końcu decyduję się na "Unbroken*".
Po chwili Sam wchodzi do pokoju, obładowany jedzeniem i piciem. Odbieram od niego miskę z popcornem i stawiam na stoliku kawowym. Siadam na kanapie, Chłopak włącza film i siada obok mnie.
Przez następne pół godziny wypłakuję mu się w rękaw bluzy. Zjedliśmy już wszystkie żelki i popcorn, który przygotował. Do końca filmu się do siebie nie odzywamy, tylko oglądamy w pełnym skupieniu.
Gdy na ekran wchodzą napisy końcowe, odsuwam się od chłopaka.
- Gdzie jest reszta?- pytam. Chodzi mi o resztę ludzi Kiana.
- Cóż, to jest moje mieszkanie. Kian tylko mnie ufa.
- Masz w mieszkaniu salę tortur?
Sam wybucha śmiechem.
- Głupi jesteś- stwierdzam.- Gdzie tu jest łazienka?
Przypominam sobie, że muszę wyglądać koszmarnie.
- Musisz iść na górę. Drugie drzwi po prawej.
- Dobra, zaraz wracam.
Wstaję z kanapy i kieruję się na górę. Wybieram odpowiednie drzwi i wchodzę do pomieszczenia. Załatwiam się, po czym przeglądam w lusterku. Moje podkrążone oczy obramowane są rozmazanym tuszem do rzęs, usta są suche, a włosy zmierzwione.
Odkręcam wodę i myję twarz. Na półce obok umywalki znajduję grzebień, którym rozczesuję włosy.
Schodzę spowrotem na dół i siadam obok Sama.
- I jak tam? Wszystko gra? WYglądasz na smutną- mówi.
- Nie, wydaje ci się- wzruszam ramionami.
- A mi się wydaję, że kłamiesz. Trzeba cię rozśmieszyć- porusza zabawnie brwiami i rzuca się na mnie, zaczynając mnie smyrać. Rzucam się we wszystkie storny, próbując go z siebie zrzucić, ale jest za ciężki. Śmieję się i wiję pod jego dotykiem. Nienawidzę, gdy ktoś mnie smyra.
-Sammy, proszę przestań!- krzyczę, śmiejąc się.
Nagle chłopak robi sie poważny i siada na swoje miesjce. Patrzę na niego zdziwiona.
- Coś się stało?
-Ostatni raz to dziadek powiedział do mnie Sammy, rok temu. A potem go zabili- odwraca wzrok.
- Sam, ja... ja przepraszam.
Kładę rękę na jego ramieniu i gładzę je.
- Nic się nie stało, skąd mogłaś wiedzieć.
- Opowiedz mi o nim, proszę- mówię i kładę głowę w miejsce ręki.
- Cóż... wychowywał mnie od piątego roku życia. Nikogo prócz niego nie miałem. Kiedy go zabili wpadłem w uzależnienie, a potem wstąpiłem do gangu.
- Jakie to było uzależnienie?
- Alkohol, narkotyki. Zawsze mnie przed tym przestrzegał. I przed seksem, wiesz- orgazmy...-uśmiecha się.
- Co? Jak to?
- Orgazmy to diabelska heroina. Wystarczy jeden by się uzależnić- udaję głos dziadka, a ja śmieję się pod nosem.- To wcale nie jest śmieszne- dodaje, śmiejąc się,
- Dobrze, że seks nie został twoim uzależnieniem- śmieję się tak głośno, że boli mnie brzuch.
Kiwa głową.
- Może chciałabyś pójść ze mną na cmentarz? To tutaj, w Paryżu.
- Jasne. Będzie mi bardzo miło.
- Więc się zbierajmy.
Wstajemy z kanapy i zmierzamy do drzwi. Sam podaje mi swoją bluzę, ponieważ pada i wychodzimy.
Zamyka dom, po czym otwiera przede mną drzwi samochodu. W środku jest przytulnie i pachnie męskimi perfumami. Odwracam się do tyłu i znajduję na siedzeniu dwa flakony perfum, koc w szkocką kratę i czarny parasol.
- Rozpadało się na dobre- mówi chłopak, wsiadając do samochodu. Patrze na niego i zaczynam się śmiać. Jego postawiona dotąd grzywka, opadła na czoło pod wpływem wody. Wyciągam rękę i zaczesuję mu włosy do góry.
Sam włącza silnik i rusza, zostawiając za nami pisk opon.
Podróż na cmentarz trwała dokładnie piętnaście minut. Kiedy stajemy przed kłutą z żelaza bramą, po plecach przelatuje mi dreszcz. Wygląda trochę jak w jakimś horrorze.
- Sam, nie sądzisz, że ta brama jest rodem z horroru?
- Taa, trochę- przyznaje.
Sam otwiera bramę, skrzypiąc.
Po chwili błądzimy między alejkami, aż znajdujemy właściwe miejce.
Miejsce pochówku Henry'ego Wilkinsona.
Przez chwilę stoimy w ciszy i modlimy się.
Widzę, że Sam bardzo to przeżywa, to dla niego trudne.
- Kiedy ostatni raz tutaj byłeś?- pytam.
- Jakieś trzy miesiące temu, to dla mnie... trudne. Zwłaszcza, że to przeze mnie go zabili.
Pochylam się nad grobem i zrzucam ręką suche liście, odsłaniając złoty napis.
"Nigdy nie zapomnę."
-Masz zapalniczkę?
- Jasne- mówi i wyciąga przedmiot z kieszeni spodni. Biorę zapalniczke do ręki i odpalam zniczę, które stoją na grobie.
Kiedy wchodzimy do domu, chłopak proponuje mi gorącej herbaty i tosty.
Zgadzam się i opadam ciężko na kanapę, włączając telewizję.



środa, 5 sierpnia 2015

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Od kilku dni, jak sądzę, siedzę zamknięta w jednym pomieszczeniu. Moje ręce nadal skute są kajdankami, a do pokoju nikt nie wchodzi, z czym wiążę się moja głodówka.
Jeśli zamierzają zagłodzić mnie na śmierć, to wolałabym już dostać kulką w łeb.
Siedzę na pokrytej kurzem i Bóg jeden wie czym jeszcze podłodze. Słyszę dochodzące z zewnątrz głosy. W końcu dźwięk otwieranych ciężkich metalowych drzwi. W drzwiach pokoju staje chłopak i mówi:
- Szef chce cię widzieć.
- Mam prośbę. Jeśli chcecie mnie zagłodzić, to równie dobrze możecie- składam palce na kształt pistoletu i przykładam je do skroni. Trochę mnie to kosztowało- ręce nadal mam uwięzione w kajdankach.
Łapie mnie za ramię i wyprowadza z pokoju. Po chwili znajdujemy się pod drzwiami gabinetu Kian'a. Puka i wchodzi nie czekając na odpowiedź. Wpuszcza mnie do środka, po czym sam odchodzi.
Kian dźwiga na mnie wzrok, ale po chwili wraca do przeglądania papierów.
- Jesteś bardzo niegrzeczna dziewczynką, wiesz?- mówi, nie dżwigając wzorku.- Musisz ponieść konsekwencje.
Dźwiga się z fotela i kieruje się w moją stronę. Im bliżej mnie był, tym dalej się odsuwałam. W końcu poczułam za sobą zimną ścianę. Kian podszedł do mnie i zamknął mnie w szczelnej pułapce, kładąc ręce obok mojej głowy.
- Zapamiętaj sobie- sięga ręką do tytlniej kieszeni- następnym razem kara będzie dużo gorsza- kończy, po czym przykłada mi do buzi kawałek materiału nasączony jakimiś chemikaliami. Początkowo próbuję nie oddychać, ale nie mogę wytrzymać zbyt długo. Biorę najpłytszy wdech jaki tylko mogę, ale po chwili obraz przede mną spowija się mgłą. Moje ciało staje się bezwładne, czuję, że upadam.

*sześć godzin później*
Dźwigam ciężkie powieki, ale wszystko jest rozmazane. Podnoszę głowę, ale zdaje się tak ciężka, że jest to prawie niemożliwe. Kładę się spowrotem i próbuję sobie przypomnieć gdzie jestem. Kiedy obraz przed oczami staje się wyraźny, gwałtownie wstaję. Kiedy próbuję usiąść, spostrzegam, że mam przykłute ręce i nogi do metalowego stołu na którym leżę. Spoglądam szybko na swój brzuch, skąd mogło zostać coś usunięte. Czy ja wiem, jakaś wątroba albo trzustka?! Jestem przerażona. Nie czuję w prawdzie żadnej pustki w swoim wnętrzu, ale czy ktoś kiedykolwiek czuł po takim zabiegu?
Rany, zaczynam wariować.
W ciszy szłyszę odgłos kroków, a po chwili z ciemności wyłania się postać. Nie widzę jej twarzy, ale po posturze mogę poznać, że jest facetem.
- Dziewczyno, ile można czekać? Jestem na swojej zmianie od dwóch godzin, a ty nadal spałaś. Dodam, ze mój poprzednik czekał na ciebie aż siedem godzin. Mam nadzieję, że się wyspałaś- mówi chłopak, trzymając kubek kawy w ręce.
- Czekaj, co? Jesteś jednym z ludzi Kiana?- pytam.
- Mhm- mruczy, popijając kawę. Siada na krześle przy metalowym stole. Z szafki obok wyciąga dokument i zaczyna go oglądać.
Chłopak wygląda lepiej niż reszta ludzi Kiana. Co więcej, muszę przyznać, że jest przystojny i miły, co raczej nie cechuje jego kolegów z pracy.
- Jak masz na imię?- pytam.
Dźwiga wzrok znad papierów.
-Sam.
Kiedy wraca do czytania, ja plądruję wzrokiem pomieszczenie, w ktorym sie znajduję. Stwierdzam, że równie dobrze mogłoby być salą tortur, ale wole nic nie mówić.
- Co ja mam tutaj robić?
Przewraca oczami.
- Nie wiem. Poczytaj coś- rzuca mi jakieś kartki. Szkoda tylko, że mam przykute ręce do blatu.
- Sam- chrząkam.- Łatwiej by mi było, gdybyś mnie odkuł.
- Boże- jęczy i wyciąga kluczyk z kieszeni dżinsów. Wkłada go w zamek i uwalnia moją prawą rękę.- Tyle ci wystarczy.
Biorę kartkę, leżącą na moim brzuchu. Czytam nagłówek.
GEORGE SULLIVAN
Po upływie piętnastu minut zaczynam jęczeć, że jest mi nie wygodnie i jeśli nie odkuje moich kończyn natychmiast, to kiedy sie stąd wydostanę, pożałuje.
Chłopak akurat kończy czytać dokumenty i zbiera je w jeden plik. Ponownie wyjmuje klucz z kieszeni dźinsów i otwiera zamki w kajdankach.
- Jesteście popieprzeni- mówię, patrząc na zdarte do krwi nadgarstki.
- Chodź.
Burczę coś w odpowiedzi i wlokę się za Samem. Prowadzi mnie przez labirynt korytarzy, aż zatrzymuje się przed przeszklonymi drzwiami. Wchodzi do pomieszczenia, a ja zaraz za nim.
- Kawy?- pyta włączając czajnik.
- Masz herbatę?
- Coś się znajdzie- grzebie w szafce, po czym rzuca w moją stronę pudełkiem z herbatą.
Patrzę na opakowanie- zielona.
- Może być.
Wyciągam torebkę z pudełka i wrzucam do kubka. Chłopak zalewa go wrzącą wodą.
- Gdzie jest Kian?
- Musiał jechać na uczelnie. Wróci za dwa dni- mówi.- Teraz jesteś pod moją opieką.
- Czyli nadal jesteśmy we Francji?
- Zgadza się.
Biorę kubek w ręce i siadam przy stole. Podciągam kolana pod brodę i patrzę przed siebie.
Po głowie wciąż chodzi mi George Sullivan. Przecież doskonale go znałam. Dlaczego nie wpadłam na to od razu.
- To mój ojciec.
- Co?- chłopak odwraca się od lodówki.
- George Sullivan. Mój ojciec. To przecież on.
- Czekaj, skad o nim wiesz?- pyta zdezorientowany.
- Dałeś mi do poczytania jakieś dokumenty. To jest on, prawda?
- Kurwa- uderza dłonią w blat. Wstaję i podchodzę do niego. Kładę ręce na jego klatce piersiowej i patrzę w oczy.
- Sam, powiedz mi, skąd o nim wiecie. Przecież nie żyję od piętnastu lat.
- Ave, nie. On wcale się nie zabił.




piątek, 3 lipca 2015

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

*dwa miesiące później*
Po dwóch miesiącach ciężkiej pracvy w domu mody, nadchodzi dzień powrotu. Ostatnie miesiące spędziłam z Christianem, poznając go z każdej możliwej strony. Miałam wiele zadań. Pierwszym było przynoszenie kawy dla głównego projektanta, umawianie spotkań i kserowanie projektów. 
Melissa też ciężko pracowała. Codziennie robiła kilka rysunków. Pracowała jak wół. Oby dwie wracałyśmy późną nocą do hotelu. Jako asystentka Christiana często bywałam na imprezach, pokazach mody.
Dzisiaj ostatni raz wybieram się do mojej wymarzonej pracy. Wstaję i szybko biorę prysznic. Suszę włosy i zakręcam je na lokówce. Ubieram się, po czym wkładam notes do torby i wychodzę.
Po drodzę do pracy jak zwykle zachaczam o kawiarnię, by kupić kawę dla Christiana.
W końcu wchodzę do biura. Witam się ze wszystkimi i zanoszę kawę na biurko szefa. Włączam jego laptopa i szykuję spis jego dzisiejszych spotkań.
Kiedy mam zamiar wyjść, mężczyzna wchodzi do swojego gabinetu.
- Witaj Ave. Odwołaj wszystkie dzisiejsze spotkania, proszę- mówi.
- Naturalnie- łapię za telefon, by wykonać zadanie.
- I bądź gotowa za piętnaście minut.
Kiwam głową, trzymajac telefon między uchem a ramieniem i wykreślając spotkania z notesu.
Po dodzwonieniu się do wszystkich klientów, wracam do gabinetu szefa.
- Wszystkie spotkania odwołane. Więc co mamy w planach?- pytam.
- Wszystko wytłumaczę ci po drodzę, ponieważ już jesteśmy spóźnieni. Chodź- łapie mnie za ramię i wyprowadza na hol. Jest w nim niezawykle cicho i nawet Kim z recepcji gdzieś wyszła.
Wychodzimy przed budynek, gdzie czeka Jeremy. Otwiera przed nami drzwi samochodu, więc wsiadamy.
Po kilku sekundach Jremy również wsiada do samochodu i odjeżdżamy.
- Więc gdzie jedziemy?- pytam ponownie.
- Poczekaj chwilkę, Ave. Muszę wykonać badzo ważny telefon- wyciąga urządzenie i przykłada do ucha.
Nie pozostaje mi nic innego jak zająć się sobą. Wyciągam telefon i piszę do Melissy, czy spakowała moją walizkę. Dziewczyna skończyła pracę wczoraj, więc dzisiaj ma cały dzień na spakowanie naszych rzeczy. Po chwili dostaję odpowiedź, w której Mel daje mi znać, że już to zrobiła.
Jeremy zatrzymuje samochód, więc wysiadam. Zaraz za mną wysiada Rieul. Jesteśmy pod restauracją, w której jeszcze nie byłam. Kiedy stajemy pod drzwiami, Christian kończy swoją rozmowę i otwiera przede mną drzwi. Zasłania mi oczy i kieruje w nieznanym kierunku.
- Niespodzianka!- słyszę kilka, a nawet kilkanaście głosów na raz. W tym samym momencie Christian odsłania mi oczy.
Widzę wszystkich znajomych z pracy, którzy podchodzą do mnie i mocno mnie ściskają. Nagle zdaję sobie sprawę z tego, co się dzieję. Żegnają mnie w ostatni dzień pracy.
Ściskam ich równie mocno jak oni mnie.
- Ave- słyszę swoje imię, więc przeciskam się przez tłum i podchodzę do Christiana. Trzyma w ręce pudełeczko, które po chwili mi wręcza.
- To prezent, który ma ci przypominać o wspaniałych chwilach, które spędziłaś w moim towarzystwie. Byłaś najlepszą asystentką jaką miałem. Dziękuję za ten czas. Otwórz pudełeczko i powiedz czy ci sie podoba- mówi i wskazuje na przedmiot.
Otwieram je, a moim oczom ukazuje się łańcuszek z małym krzyżykiem.
- Jest absolutnie przepiękny- piszczę i rzucam mu się na szyję. Po chwili jednak wracam do siebie i wygładzam jego marynarkę.
Po kilku godzinach imprezy pożegnalnej, wracam do pokoju, gdzie czeka już Melissa, gotowa do podróży. Zostały nam jeszcze trzy godziny do stawienia się na lotnisku.
- Co to takiego?- pyta Melissa, patrząc na wisiorek.
- Prezent od Christiana. "By przypominał mi o wspaniałych chwilach, spędzonych w jego towarzystwie"- rysuję cudzysłów w powietrzu.
- Śliczny.
- Nie wiem jak ty, ale napiłabym się kawy. Chodźmy do kawiarni za rogiem- mówię.
- Nie chcę mi się, jestem zbyt zmeczona. Chyba sie jeszcze położę- rzuca sie na łóżko.
- Dobra leniu- prycham.- Ale nic ci nie przyniosę!
- Nie chcę!
Wkładam telefon do kieszeni i mówię:
- Będę za pół godziny.
Wychodzę z pokoju i przemierzam korytarze hotelu aż do wyjścia. Wychodzę na ulicę i idę w prawo, w kierunku kawiarni, w której co rano kupowałam kawę dla Christiana. Niestety, kawiarnia znajdowała się w szemranej okolicy. Na dworze jest już szarówka, a dookoła mnie mnóstwo najaranych gośći.
Kupuję kawę, po czym zmierzam do wyjścia. Popycham drzwi i wychodzę, ale ktoś zastawia mi usta i ciągnie do tyłu. Kawa wypada mi z ręki, parząc moją nogę. Ale nie czuję bólu, jestem zbyt przerażona. Po chwili już nic nie widzę, ktoś włożył mi na głowę worek. Moje ręcę są skrępowane z tyłu. Ktoś mnie niesie, więc wierzgam nogami w każdą stronę. Nie mogę krzyczeć- mam zaklejone usta.
Słyszę trzask drzwi. Jestem w samochodzie. Ale czyim? Czy to jest jakiś nieśmieszny żart, do cholery?!
Kręcę się w samochodzie, co po chwili utrudniają mi czyjeś dłonie, trzymające mnie w talii.

Otwieram oczy, ale wciąż jest ciemno. Wiem jednak, że już nie jestem w samochodzie. Nie czuję w kieszeni swojego telefonu- musiał wypaść albo ktoś go wyjął.
Słyszę szczęk otwieranego zamka, a po chwili co raz głośniejsze kroki. Czuję zapach męskich perfum.
Nagle oślepia mnie światło, ponieważ ktoś zdjął mi z głowy worek. Jednak nadal nie widzę kto to. Jest za mną, ale nie mogę się odwrócić.
- Ave. Słodka, niewinna Ave- słyszę głos. Coś mi przypomina. Znam ten głos.
- Mmmm- mruczę, ponieważ mam zaklejone usta. Chcę zapytać kim jest i czemu mnie tu trzyma.
Nagle przede mną staje chłopak. Boże, tot ylko Kian.
Kian?!
Do cholery jasnej, co tutaj się dzieje?!
Pochyla się nade mną i patrzy mi w oczy.
- Zapłacisz za swojego tatusia- szepcze mi do ucha.
Odsuwa sie i idzie do biurka, które stoi na przeciwko mnie.
W skórzanej kurtce i czarnych spodniach, z potarganymi włosami wygląda tak seksownie. Ale dlaczego myślę o tym właśnie teraz, gdy zostałam przez niego porwana?
Zapala papierosa i patrzy na mnie. Po chwili łapie telefon i mówi:
- Przyjdź po nią.
Podchodzi do mnie i zrywa tasme z moich ust.
- Zaraz pójdziesz do swojego nowego pokoju- śmieje się. Jest przerażający, a jednak bardzo seksowny.
Do pokoju, w którym obecnie się znajduję, wchodzi chłopak. Jego również już widziałam. To przecież Louis.
Przecina taśmę klejącą na moich rękach, pozwalając mi wstać z krzesełka. Łapie mnie za ramię z taką siłą, że jestem pewna, że zaraz pojawi się tam siniak. Wyprowadza mnie z pokoju, a ja uparcie próbuję się zatrzymać. Kapituluję jednak, kiedy czuję zimny metal na skroni. No tak, nie przewidziałam, że chłopak może mieć pistolet. Ciągnie mnie za sobą, nie zwracając uwagi na to, że mam na sobie szpilki.
- Gdzie mój telefon?- pytam ostrym tonem.
- Cisza.
- Pytam, gdzie do cholery jest mój telefon? Po co mnie tutaj trzymacie? Za kilka godzin mam samolot do LA, moja przyjaciółka nie wie gdzie jestem- łzy napływają mi do oczu. Łzy złości i bezradności.
- Nie przejmowałbym się tą przyjaciółką.
- Co jej zrobiliście?!
- Nic. Po prostu poinformowaliśmy ją w twoim imieniu, żeby leciała sama- mówi od niechcenia, wzruszając ramionami.
Otwiera pokój z metalowymi drzwiami i wpycha mnie do środka. Zamyka za mną drzwi na klucz, a ja potykając się, uderzam ramieniem o ścianę.

KIAN'S POV
Wszystko idzie zgodnie z planem.
Samolot z Paryża do Los Angeles wylądował kilka minut temu.
Oliver Forest wraz z innymi rodzicami czekają na swoje dzieci. Cóż, Forest będzie miał niemałą niespodziankę, gdy zobaczy samą Melissę.
Moi ludzie go obserwują i są gotowi na wszystko.
Wychodzę z gabinetu i idę do pokoju Ave.
Otwieram i rozglądam się po pokokju. W pierwszej chwili jej nie zauważam, ale po chwili spostrzegam, że siedzi pod ścianą z głową między kolanami.
Podchodzę do niej.
- Wstawaj- mówię. Dziewczyna powoli dźwiga się z podłogi, ale nie podnosi głowy. Biorę ją za ramię i prowadzę za sobą. Przechodzimy przez korytarz, w którym znajdują się pokoje chłopaków, aż w końcu znajdujemy się w kuchni.
- Siadaj- wskazuję krzesełko barowe. Dziewczyna wykonuje moje polecenie.- Co chcesz do jedzenia?
Kręci głową.
Wyciągam z lodówki wczorajszy makaron z sosem i odgrzewam. Następnie nakładam na dwa talerze i podsuwam jeden z nich pod nos dziewczyny. Niechetnie łapie za widelec i zaczyna jeść. Siedzę na przeciwko niej i pilnuję, żeby nie zwiała, jedząc.
- Chcesz wody?- pytam.
- Tak.
Nalewam do szklanki wody i podaję jej.
Pije wodę, a jej usta wyglądają tak smakowicie. Wypija całą zawartość szklanki za jednym razem i wyciera usta wierzchem dłoni.
- Jeszcze?
Kiwa głową, więc podaję jej butelkę.
Nagle czuję wibracje w kieszeni kurtki. Wyciągam telefon Ave i patrzę na wyświetlacz.
Oliver.
No tak. Melisa już doleciała do Los Angeles i powiadomiła o wszystkim tatusia Ave.
- Oddaj mi telefon- mówi i próbuje odebrać mi urządzenie. Podchodzi do mnie i staje na palcach, by dostać telefon. Kiedy nei udaje jej się dostać, uderza mnie w klatkę piersiową.
- Po co mnie tu trzymasz?!- krzyczy.
- Bo twój tatuś zamknął moich ludzi- wyjaśniam.
- Nie było mnie tutaj, kiedy to się stało. Wiesz o tym. Wypuść mnie, Kian, proszę- błagała.
- Idź do swojego pokoju- rozkazałem, ponieważ jeszcze chwila, a pocałowałbym ją.
Szczerze nienawidziłem Foresta, ale na myśl o tym, że nie są spokrewnieni, coś we mnie pękało. Gdyby prosiła jeszcze chwilę, byłbym skłonny ją wypuścić.
Ale ten gnój Forest musiał popamiętać. Doskonale wiem, że jest dla niego najważniejsza.
Prowadzę dziewczynę spowrotem na górę.
Kiedy wchodzi do pokoju, zamykam za nią drzwi i udaję się do gabinetu. Kończę papierkową robotę i udaje sie do swojej sypialni.
Kiedy zasypiam jest godzina trzecia nad ranem.

AVE'S POV
Wiem, że Kian nie zamknął moich drzwi na klucz. Nie tym razem. Otwieram cicho drzwi i wychylam głowę na korytarz. Pusto. Wychodzę i kieruję się na schody. Idę na boso.
Kiedy jestem na dole, przechodzę przez korytarz pełen pokoi, aż w końcu staję na przeciwko drzwi frontowych.
Dwa zamki. Tylko tyle dzieli mnie od upragnionej wolności. Przekręcam klucz w górnym zamku, a następnie w dolnym. Pociągam za klamkę, a drzwi sie uchylają. Jednak wydaję mi się to za łatwe. Wychodzę na zewnątrz, a płytki na schodach ziębią moje stopy. Powoli zbiegam na równo przystrzyżony trawnik i przebiegam dystans dzielący mnie od ogrodzenia. Wspinam się na płot i po chwili przerzucam nogi na drugą stronę. Kiedy jestem po drugiej stronie, oglądam się za siebie, na dom, w którym mnie trzymano. Nagle czuję, że wpadam na coś i ląduję na plecach. Patrzę w górę i widzę człowieka z kręconymi włosami. Harry, którego poznałam na imprezie bractwa. Wyciąga pistolet z kieszeni kurtki i celuje we mnie.
- Gdzie się wybierasz?- łapie mnie za ramię i podnosi na nogi. WYciąga krótkofalówkę z kieszeni jeansów i mówi: Próbowała uciec.
Po kilku sekundach, zjawia się w okół mnie mnóstwo ludzi. Świecą latarkami w moją twarz, a jeden z nich zakłada kajdanki na moje nadgarstki.
- Szef już idzie!- lrzyczy chłopak w moim wieku.
Z mroku wyłonił się Kian.
- Co tutaj się, do kurwy nędzy, dzieję?- pyta i przepycha się przez sztab swoich ludzi.
- Próbowała uciec. Ktoś nie zamknął jej drzwi- tłumaczy Harry.
- Na górę z nią- mówi.
Jestem prowadzona do "swojego pokoju". Po tym numerze mogę mieć przesrane.







poniedziałek, 15 czerwca 2015

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Zostały trzy dni do wyjazdu do Paryża. Oczywiście lecę tam razem z Melissą.
Wybrałyśmy praktyki w największym domu mody, który był spełnieniem marzeń każdej z nas.
Było o nim pełno w każdym magazynie modowym. Z każdym dniem byłam co raz bardziej podekscytowana.
Dzisiaj razem z Melissą postanowiłyśmy wyjść do jakiegoś klubu, by uczcić nasz wyjazd. W klubie spotkałyśmy Jc'ego i Kian'a, ale udawałyśmy, że ich nie widzimy, ponieważ to miał być nasz wieczór.
Powiedziałam Oliverowi i Chloe, że śpię u Melissy.

W końcu nadszedł dzień wyjazdu, mój żołądek non stop się zaciska. Byłam jednocześnie zdenerowana i podekscytowana. Miałam spędzić w Paryżu dwa miesiące. Dwa miesiące na najcudowniejszym zajęciu na całym świecie. Praktyki w największym domu mody! Nadal nie mogłam w to uwierzyć. Kiedy spakowałam walizkę, postawiłam ją koło schodów i poszłam dokończyć pakować swój bagaż podręczny. Zaraz miał przyjechać Sam z Melissą. Chłopak dziewczyny postanowił odwieźć ją na lotnisko, a mnie razem z nią. Kiedy byłam gotowa, zeszłam na dół, by pożegnać się z rodzicami. Czułam, że śmiało mogłam ich tak nazwać.
Chloe kilka razy zapytała czy na pewno chcę jechać i wiedziałam, że byłoby jej na rękę, gdybym powiedziała, że zmieniłam zdanie. Oliver za to kilka razy zaproponował, że to on jednak mnie zawiezie. Wiedziałam doskonale, że nie chcieli tej dwumiesięcznej rozłąki. Ale ja jej potrzebowałam. Przez te kilka miesięcy, przez które z nimi mieszkałam, trzymali mnie non stop pod kloszem. Wiedziałam, że to dla mojego dobra, ale dla mojego dobra potrzebowałam również wyjścia do ludzi.
Kiedy usłyszałam klakson, ostatni raz pożegnałam się z Oliverem i Chloe i po pozbieraniu swoich rzeczy, wybiegłam z domu.
- Hej blondi- cmoknęła do mnie Melissa, kiedy usiadłam na tylnim siedzeniu.
- Hej!
- Gotowa na przygodę życia?- krzyknęła z entuzjazmem.
- Oczywiście!
- A właśnie, mam kilka instrukcji dla was. Zwłaszcza dla ciebie Melisso- powiedział Sam, kiedy wyjechał z osiedla. Jego twarz wyglądała na bardzo poważną, przez co zachciało mi się śmiać. Resztkami sił powstrzymałam sie od wybuchu.
- To wcale nie jest śmieszne Ave- spojrzał na mnie we wstecznym lusterku.- A więc, Melisso. Mam nadzieję, że przez te dwa miesiące o mnie nie zapomnisz i nie będziesz się uganiać za żadnym francuzikiem z bagietką pod pachą.
Wybuchnęłam głośnym śmiechem. Tego nie mogłam już wytrzymać.
- Gdybyś jechał z nami, na pewno bym nie zapomniała- wypomniała mu dziewczyna.- Poza tym, francuzi są niezwykle przystojni. Nawet z bagietką pod pachą.
- Tak tak, niezwykle. Wiesz o tym, że będę codziennie dzwonił? Co godzinę!- pogroził jej palcem.- Więc na żadną randkę sie nie wybierzesz.
Melissa dźwignęła brwi.
- A ty Ave, rób co chcesz- roześmiał się, dołaczając do mnie. Nie opanowałam się jeszcze po "francuziku z bagietką pod pachą".
- Czyli mnie będziesz kontrolował, a jej nie?- zapytała wzburzona Melissa.
- Ją kontrolować będzie zapewne ten kretyn z trzeciej klasy. Jackson czy jak mu tam...- rzucił Sam.
- Justin- poprawiłam go.
- Niech będzie. Justin- wruszył ramionami.
Sam zaparkował swój samochód na parkingu pod lotniskiem i stwierdził, że nas odprowadzi na miejsce zbiórki.
Kiedy nadeszła pora rozłąki, żegnam się z Samem i odchodzę kawałek, by dać parze wolną przestrzeń, tylko dla siebie. Jednak kiedy całują się już zbyt nachalnie, podchodzę do nich i mówie:
- Melisso, jeśli chcesz poderwać jakiegoś francuzika, to nie radziłabym się aż tak długo całować- kiwam głową na potwierdzenie swoich własnych słów.
- Sam, będę tęsknić- mówi Melissa, przytulając się do chłopaka po raz ostatni.
- Ja też- szepcze w jej włosy.
- Ja też, Sam- mówię i powoli idę ku grupie, która idzie w stronę bramek.
 Po chwili u mojego boku zjawia sie Mel i razem kierujemy się ku bramkom, za którymi mamy zostawić LA.
Siedząc w samolocie, zakładam słuchawki i zamykam oczy. Melissa zciska moją dłoń- boi się latać.
Niedługo potem zasnęłam i obudziłam sie dopiero we Francji, dziesięć minut przed lądowaniem.
Przez najbliższy czas mieliśmy mieszkać w apartamentach z widokiem na Luwr.
Wchodzę do apartamentu, a za mną człapie Melissa. Zatrzymuję się na progu i podziwiam wszystko dookoła, a zmęczona dziewczyna wpada na moje plecy. Wchodzę głębiej, a Melissa rzuca się na łóżko. Biorę telefon i wykręcam numer Olivera, a gdy odbiera, informuję go, że doleciałam i, ze wszystko w porządku.
Po chwili rozmowy, dołączam do Melissy. Dziewczyna zdążyła wczołgać się pod kołdrę i zadzwonić do Sama. Teraz rozmawia z nim, a ja przysłuchuje się tej rozmowie, prawie na niej leżąc.
W chwili, gdy jestem znudzona ich zapewnieniami o miłości, stwierdzam, ze pójdę pod prysznic. Wyjmuję z walizki ręcznik i kosmetyczkę, i kieruję się do łazienki. Wchodzę pod prysznic i włączam ciepłą wodę, która oblewa moje spięte mięśnie. Po chwili widzę Melissę, która próbuje przekrzyczeć lejącą się wodę. Zakręcam więc kurek i wychodzę spod prysznica, okrywając się ręcznikiem.
- Telefon ci dzwoni- podaje mi urządzenie. Spoglądam na wyświetlacz i widzę numer Jc'ego.
- Halo?- odbieram.- Tak, doleciałam. Pewnie, że wszystko w porządku. Jutro mam pierwszy dzień praktyk. Denerwuje się. Wiem, wiem. Wszystko będzie dobrze- rozmawiam z chłopakiem, a Melissa myje zęby, po czym wskakuje pod prysznic. W końcu żegnam się z chłopakiem i wycieram się ręcznikiem. Czeszę włosy i ubieram się w dresy i koszulkę. Po chwili dołącza do mnie Mel.
- Mel, ty jesteś naga!- zasłaniam oczy.- Ubierz się! Sam będzie zazdrosny- śmieję się, aż boli mnie brzuch.
- Idż ty idiotko- bije mnie w ramię.
- Dobra, dobra. Idę!- udaję obrażoną. Wychodzę z łazienki i wskakuję na swoje łóżko. Przykrywam się kołdrą i wyłączam telefon. Zamykam oczy, by jak najszybciej zasnąć. Po chwili słyszę jak Melissa kładzie się do łóżka i szepcze:
- Dobranoc.
Nie mam siły odpowiedzieć, więc udaję, że już śpię.

Słyszę jak coś uporczywie dzwoni, ale nie mam pojęcia co to takiego, skoro wyłączyłam swój telefon. Podnoszę głowę z poduszki i rozglądam się po pokoju. Telefon stacjonarny na biurku. Bingo! Wyskakuję z łóżka i biegnę odebrać.
- Tak?
- Dzień dobry. Zgodnie z życzeniem, dzwonię, by panie obudzić. Jest 7:25. Zapraszamy na śniadanie- słyszę miły głos recepcjonistki.
- Dziekuję.
Odkładam telefon i odwracam się, by obudzić Melissę. Nagle spostrzegam, że dziewczyny nie ma w łóżku. I w łazience. Włączam telefon i wybieram jej numer.
- Gdzie ty jesteś?- pytam.
- Na śniadaniu, zejdź do mnie- mówi.- Tylko szybko, bo zaraz musimy się zbierać. Dowiedziałam się, że rano są straszne korki- dodaje.
- Dobra, zaraz będę.
Biorę kartę magnetyczną z biurka i wychodzę z pokoju, kierując się do restauracji, w której podają śniadania.
Jestem na dole i co raz wyraźniej czuję zapach świeżych rogalików.
Kiedy widzę Melissę, podbiegam do niej i przytulam ją.
- Jak się spało?- pyta dziewczyna z uśmiechem.
- Boże, tu jest idealnie- wzdycham i siadam na krześle.
- Wiem. Ale jednak boję się tych praktyk. Nie zapominaj, że najpierw muszą nas na nie przyjąć.
- Wiem- upijam łyk kawy.- Ale muszą nas przyjąć.
- A jeśli nie?- spuszcza wzrok.
- Mel. I tak tutaj zostaniemy. I będziemy się świetnie bawić. Stra, to jest Paryż!- klaszczę w ręcę, po czym zjadam musli z miski dziewczyny.
- Chodźmy już, bo się spóźnimy- mówi Melissa. Widzę, że jest co raz bardziej przerażona.
- Wstajemy od stołu i wychodzimy z restauracji. Wchodzimy do windy i wjeżdżamy na trzecie piętro. Przed drzwiami do pokoju, wyciągam kartę magnetyczną i wchodzimy do środka.
Zajmuję łazienkę jako pierwsza i biorę szybki prysznic, myję zęby i robię makijaż. Kiedy wychodzę, widzę obrażoną Melissę. Wchodzi do łazienki, a ja wybieram ubrania.
W końcu ubieram poprzecierane jeansy i podwijam je nad kostkami, szarą koszulkę i biała marynarkę. Przeglądam się w lustrze i stwierdzam, że wyglądam całkiem przyzwoicie. Zakręcam włosy i jednocześnie krzyczę do Melissy, czy jest już gotowa. Po chwili dziewczyna wychodzi z łazienki już ubrana i uczesana.
- Możemy już jechać?- pyta.
-Tak- mówię i wyłączam lokówkę.
- Świetnie- klaszcze w ręce.- Taksówka już czeka.
Zbieramy wszystkie swoje rzeczy i wychodzimy z pokoju.
Na dole wsiadamy do taksówki i podajemy adres domu mody.
Po dwudziestu minutach jazdy, zatrzymujemy się pod imponującym budynkiem. Płacę kierowcy i wysiadam za Melissą. Kiedy wchodzimy do srodka, musimy się rozdzielić.
Mielissa chcę iść na parktyki z rysunku, a ja? Chcę zostać stażystką i pomagać głównemu projektantowi. Dziewczyna udaje się na górę, gdzie odbywa się "casting", a ja zostaje na dole.
Podchodzę do recepcji i pytam, o której mogę wejść, by porozmawiać o pracy.
- Za dziesięć minut zostaniesz poproszona- uśmiecha się kobieta.- Chyba jesteś już ostatnią kandydatką. Większość młodych ludzi wybiera praktyki z rysunku lub marketingu.
- Dobrze, dziekuję- mówię i siadam na kanapie obok jej biurka. Na przeciwko mnie, na kanapie, siedzi kobieta strasza ode mnie o przynajmniej dziesięć lat i przegląda czasopismo o modzie. Co jakiś czas dźwiga spojrzenie na mnie i mierzy mnie wzrokiem. Sprawdzam, czy na mojej koszulce nie ma przypadkiem śladu po paście do zębów albo czy nie mam czegoś między zębami. Jej wzrok jest serio niepokojący.
- Panno Sullivan, pani kolej- mówi sekretarka i wskazuje gabinet, do którego mam wejść.
Kieruję się do wskazanego gabinetu i pukam w drzwi. Po usłyszeniu zdawkowego "proszę", wchodzę do środka.
- Witam, jestem Ave Sullivan i przyszłam w sprawie pracy.
- Witaj, jestem... pod wielkim wrażeniem!- mówi mężczyzna przed trzydziestką.- W końcu przyszedł ktoś ogarnięty! Matko Boska, dziękuję!- unosi wzrok ku górze.- Jestem Christian Rieul, projektant główny- podaje mi rękę, a ja odwzajemniam gest.- A więc chcesz zostać stażystką, by pomagać mnie?
- Zgadza się- mówię.
- Dobrze. Jako, ze jesteś już ostatnia i zdecydowanie najbardziej ogarnięta, i zdecydowanie najlepiej ubrana, masz tę pracę. Możesz zacząć od razu?
- Oczywiście- mówię, a serce bije mi jak szalone.
- Dobrze. Twoje pierwsze zadanie, to przynieść mi kawę. Czarną, bez mleka. Jeśli zapytasz kogoś, gdzie ją dostaniesz, na pewno ktoś ci odpowie. Biegnij- macha ręką.
Kiwam głową i wychodzę z gabinetu.
Podchodzę do recepcji i pytam, gdzie znajdę kawę dla pana Christiana.
- Wejdź do kuchni- wskazuje pokój.- W kuchni znajdziesz drzwi, a jeśli przez nie wyjdziesz znajdziesz się w ogrodzie. Tam stoi stragan z kawą, poproś o "kawę dla Christiana".
- Dziękuję bardzo- mówię i udaję się do kuchni. W pomieszczeniu rozsuwam drzwi balkownowe i wychodzę do ogrodu. Rzeczywiście stoi tam stragan. Podchodzę i mówię:
- Dzień dobry, poproszę kawę dla pana Christiana.
- Oczywiście, już robię- mówi miły mężczyzna z wąsem.- Jesteś nowa, prawda?
- Aż tak to widać?- śmieję się.
- Nie, ale pan Christian wysyła po kawę tylko swoje stażystki, a ciebie jeszcze tutaj nie widziałem. Proszę, oto jego kawa. Czarna bez mleka- podaje mi kubek.- Weź trzy saszetki cukru- puszcza mi oczko.
Biorę wszsytko do ręki i wchodzę do budynku. Wracam do gabinetu i stawiam przed Christianem kubeczek i cukier.
- Świetna robota. Oto prezent ode mnie dla ciebie za poprawne wykonanie pierwszego zadania- podaje mi notes.- Od tej pory to jest twój organizer, w którym zapisujesz wszystkie swoje spotkania i tak dalej. Nie rozstajesz się z nim! On jest z tobą zawsze i wszędzie, śpisz z nim, jesz z nim i randkujesz z nim. Zrozumiano?
Kiwam głową.
- Świetnie. A teraz najlepsza część- biuro! Musisz gdzieś pracować, prawda? Nie będziesz non stop siedziec mi na głowie, dlatego masz własne biuro. Chodźmy- mówi i bierze telefon z biurka oraz marynarkę z krzesła.- Muszę cię poinformować, że zazwyczaj lunch jesz ze mną, więc zaczniemy od dzisiaj. Najpierw biuro, potem lunch. Tak.
Idę za nim i wszystko notuje w głowie. Notes, biuro, lunch.
Wchodzimy po schodach, gdzie wcześniej zniknęła Mel.
- Tutaj jest dział marketingu- mówi i idzie dalej.- Tutaj odbywają się praktyki z rysunku i inne pierdoły. Tutaj są pracownie, w których szyjemy i projektujemy- wskazuje po koleji. - Och, a tutaj jest najbardziej zatłoczona poczekalnia w całym budynku- dodaje. Rozglądam sie po niej i widzę Melissę. Siedzi i rozmawia z jakąś dziewczyną.
- A więc tutaj jest twoje biuro- otwiera gabinet i wchodzi do środka. Wchodzę zaraz za nim i podziwiam. Pomieszczenie jest ogromne. Na środku stoi biurko, a za nim fotel. Na biurku leży laptop i telefon stacjonarny. Okno wychodzi na ogród, w którym stoi stragan z kawą. Z boku stoi kanapa i stolik, a po drugiej stronie półki na książki i inne rzeczy.
- Możesz znieść tutaj wszystko co ci się tylko podoba. Możesz zagracić to miejsce całkowicie, w końcu to twoje biuro. A to klucze- rzuca nimi w moją stronę, więc łapię. - A teraz lunch. Zamknij biuro i jedziemy.
Wykonuje polecenie i znów znajdujemy się w zatłoczonej poczekalni. Tym razem Melissa mnie zauważa i macha w moją stronę. Odmachuję jej i pokazuję, że pogadamy później.
- Oczywiście będziesz mogła czasem jadać z tą koleżanką- wskazuje na Mel.- Ale zazwyczaj o 13 masz mieć czas dla mnie, jasne?
- Oczywiście, panie Christianie.
- Cieszę się, że się rozumiemy. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że to ciebie przyjąłem na to stanowisko. Mam nadzieję, że zostaniesz ze mną jak najdłużej.
- Też mam taką nadzieję- uśmiecham się.
- Dobrze, czas na nas. Samochód już na nas czeka- mówi i wychodzi przed budynek.
Wsiadam do samochodu zaraz za nim.
- Jeremy. Poznaj moją nową stażystkę- Ave Sullivan- mówi do kierowcy.
- Miło mi cię poznać, jestem Jeremy- uśmiecha się do mnie w lusterku wstecznym.
- Mi również miło cię poznać.
Podczas jazdy wyciągam telefon i piszę sms'a do Chloe:
Pan Christian Rieul przyjął mnie jako swoją nową stażystkę! 
Właśnie jedziemy na lunch. Dostałam od niego notes, jako prezent za wykonanie pierwszego zadania. Mam z nim spać, jeść i randkować. Dostałam też własne biuro! Nie mogę się doczekać, aż je "zagracę". Kocham Was, Ave. 
PS zadzwonie wieczorem.
- Jesteśmy na miejscu- mówi Christian.- Lepiej zapisz adres w swoim nowym notatniku, będziesz tu często bywać.
Kiwam głową.
Wchodzimy do restauracji i wybieramy stolik przy oknie. Siadamy i zamawiamy lunch.
Christian zajmuje się swoim telefonem, ja natomiast wyciągam notes i zapisuje adres restauracji.
Kiedy chowam go spowrotem do torby, rozlega się dźwięk przychodzącej wiadomości. Christian dźwiga wzrok z nad komórki i patrzy na mnie.
- Przepraszam- szepczę.
Wyciągam telefon i odczytuję wiadomość od Melissy.
Przyjęli mnie! Zaczynam od jutra! Gdzie jesteś, trzeba to oblać.
Odpisuję:
Ja zaczęłam od dzisiaj, jestem w pracy, a dokładnie na lunchu z panem Christianem. Będę popołudniu. Mówiłam, że Ci się uda. Całusy. 
-Ave, czy mogłabyś zadzwonić do Jerem'iego, żeby po nas przyjechał za trzydzieści minut?
- Oczywiście, mogę prosić o jego numer?- mówię.
- Zapisałem w twoim notesie- wskazuje palcem na okładkę. Kiwam głową, po czym wstukuje numer kierowcy w telefon i dzwonię. Kiedy odbiera, informuję go, żeby przyjechał za pół godziny.
Kiedy się rozłączam, zabieram się do jedzenia.
- Mam nadzieję, że ci smakuję, ponieważ od teraz będziemy jadać tutaj codziennie- mówi Christian.
- Oczywiście, że smakuje. To typowo franuska kuchnia, prawda?
- Tak. I co więcej, ta restauracja jest jedną z lepszych w Paryżu i wcale nie oblega jej aż tylu ludzi.
- Rzeczywiście- mówię, rozglądając się po sali.
Kiedy oboje kończymy, stwierdzamy, że na nas czas. Wychodzimy przed budynek restauracji, gdzie czeka już Jeremy.
- Myślę, że na dziś już wystarczy twojej pracy. Jeremy odwiezie cię do domu, a my widzimy się jutro. Zabierz swój notes i proszę, ubierz się tak pięknie jak dziś. Do zobaczenia jutro o ósmej- mówi Christian i wychodzi z samochodu.
- A więc, gdzie mam cię zawieźć, Ave?- pyta Jaremy, wyjeżdżając z parkingu.
Podaję mu adres, a po kilku minutach jazdy jestem pod hotelem.
- Będę jutro o 7:30. Musisz kupić poranną kawę dla Rieul'a. Więcej szczegółów jutro rano- mówi Jeremy.
- Dziekuję- uśmiecham się i wychodzę z samochodu.
-------------------------------------------------------------------------------------
A więc jest. 9! :)
Przepraszam za długą nieobecność, ale cóż... 3 gimnazjum zobowiązuje. Ale dobrze, ze to już koniec.
Jeszcze dzisiaj zacznę pisać 10 :)
A więc do zobacznia kochani <3


poniedziałek, 18 maja 2015

ROZDZIAŁ ÓSMY

Minął kolejny tydzień, a Jc się nie odzywał.
W końcu przyszedł piątek, więc szybko wstałam z łóżka i doprowadziłam się do porządku.
Kiedy bylam gotowa, wzięłam torbę i zbiegłam na dół.
Napiłam się kawy i wzięłam rogalika do ręki. Pożegnałam się z Chloe, ponieważ Olivera już nie było.
Wyszlam na podwórko, gdzie czekali już Sam i Melissa.
Otworzyłam drzwi samochodu  i usiadłam na tylnim siedzeniu.
Przywitałam się z przyjaciółmi i zgodnie stwierdziliśmy, że mamy jeszcze czas do pierwszej lekcji, więc jedziemy do kawiarni.
Dzisiaj było wyjątkowo upalnie mimo wczesnej godziny. Uchyliłam szybę i wstawiłam rękę.
W drugiej nadal trzymałam rogalika.
- Sam, zjesz rogalika?- zapytałam.
- Jasne, daj- spojrzał we wsteczne lusterko i wyciągnął do mnie rękę. Położyłam na niej rogalika, a on szybko włożył go do buzi, nim Melissa zdązyła go ubiec.
Kiedy chłopak zatrzymał samochód przed kawiarnią, przeczesałam palcami swoje rozwiane przez wiatr włosy i wysiadłam z samochodu, podobnie jak dwójka moich przyjaciól.
- Co zamawiamy?- zapytał Sam, kiedy byliśmy już w środku.
- Ja chcę shake'a- powiedziałam.
- Ja też- stwierdziła po chwili Melissa.
- Dobra, to idę zamówić- powiedział chłopak, zostawiając nas przy stoliku.
Rozmawiałyśmy chwilę z Melissą, ponieważ kolejka do kasy zrobiła się dłuższa niż przypuszczaliśmy. Kiedy Sam postawił przed nami shake'i, wyszliśmy z kawiarni i udaliśmy się do samochodu. Do pierwszej lekcji pozostało nam dwadzieścia minut.

Kiedy weszliśmy do budynku szkoły, korytarze były pełne. Rozdzieliliśmy się, bym mogła wyjąć z szafki potrzebne rzeczy. Ponownie spotkaliśmy się dopiero pod klasą. Czekał nas nagielski, na który Sam niemiłosiernie narzekał.
- Sam, przestań jęczeć- zbeształa go Melissa.
Chłopak do końca przerwy nie odezwał sie do niej ani słowem, udajac obrażonego.
Na lekcji mówiliśmy o książce Williama Shakespear'a. Standardowo zrobiłam wszystkie potrzebne notatki, aby potem strasznie się nudzić. Pod koniec lekcji, profesor Brooks przepytała kilku uczniów, którzy oczywiscie nie byli z tego powodu zbyt zadowoleni. Po dzwonku wszyscy wybiegli z klasy, a ja z dwójką przyjacół wyszłam jako ostatnia.
Chyba zapomniałam wspomnieć, że Sam i Melissa byli parą... Ta, byli nią i na każdym kroku wszystkim to pokazywali.
- Ja się chyba pójdę przwietrzyć- powiedziałam cicho, kiedy oboje wkładali sobie jezyki prawie do gardeł. Oczywiście żaden z nich nie zauważył, że zniknęłam, ponieważ byli sobą zbyt pochłonięci, dosłownie.
Zbiegłam po schodach i znalazłam się na korytarzu, który był prawie pusty, ponieważ wszyscy byli na stołówce albo na dworze. Wyszłam na dziedziniec szkoły, nie było tam aż tylu uczniów, ilu się spodziewałam. Skocznym krokiem zbiegłam po kilku schodkach kierując się do parku naprzeciwko szkoły. Kiedy byłam już na chodniku i miałam zamiar przechodzić przez drogę, z impetem upadłam na ziemię.
Miałam na sobie spodenki, więc nic nie powstrzymało mnie od obdarcia sobie kolan. Chwilę leżałam na brzuchu, ale szybko odwróciłam się na plecy, by zobaczyć co tak właściwie sie stało. Obok mojej lewej nogi, a właściwie na mojej prawej nodze leżał rower BMX. Był dosyć ciężki, więc nie mogłam wyplątać spod niego mojej nogi. Położyłam głowę na chodniku i ujrzałam chłopaka wstjącego z chodnika. Podszedł do mnie z przestraszoną miną.
- Jezu, nic ci nie jest?- zapytał.
- Oprócz tego, że nie mogę wyjąć nogi spod twojego BMX'a i chyba ją skręciłam, to wszystko okej- powiedziałam i przejchałam dłonią po włosach.
- Bardzo cię przepraszam. Po prostu wyjechałem zza zakrętu i cię nie zauważyłem- zrobił zakłopotaną minę.- Pozwól, że ci pomogę- powiedział, kiedy zauważył, ze znów próbuję wydostać nogę spod roweru. Kucnął obok mnie i złapał mnie za kostkę, powoli wyciągając ją spomiędzy szprych. Syknęłam z bólu, kiedy złapał za nią zbyt mocno.
- Przepraszam- powiedział i uśmiechnął się blado. Kiedy udało mu się uratować moją nogę, odsunął rower na bok i złapał mnie za ręce, podnosząc mnie do pozycji stojącej.
- Na pewno skręciłaś nogę, jest spuchnięta- powiedział, spoglądając w stronę mojego kolana.
- Nie mogę stać, strasznei boli- powiedziałam, chwytając się jego ramienia. Umięśnionego ramienia.
- Zaprowadzę cię do pielęgniarki- uśmiechnął się, tym razem patrząc mi w oczy.
- Dzięki.
- Poczekaj, wezmę cię na ręce, będzie nam łatwiej- powiedział, łapiąc mnie pod kolanami i za plecami. Kiedy miał mnie już na rękach, przeżuciłam swoja rękę przez jego kark, by móc się trzymać.
Przy drzwiach do szkoły stał woźny, więc kiedy chłopak przeszedł przez trawnik, ten niemal zabił go wzrokiem. Wchodząc do szkoły, zaczepił nas:
- Nie widzicie tabliczki z napisem, żeby nie chodzić po trawniku?
- Przepraszamy, ale spieszy nam się- bąknął pod nosem chłopak.
Na korytarzach było już pusto, więc lekcje się już zaczęły.
- Z której jesteś klasy?- zapytał mnie chłopak.
- Z drugiej. Tak w ogóle to jestem Ave- roześmiałam się, odrzucając głowę do tyłu.
- A ja Jai, klasa trzecia- pokazał rząd białych zębów.
Przeszliśmy obok klasy do angielskiego, chemii i biologii, a następnie wspieliśmy się po schodach. Przechodząc przez korytarz, na końcu którego miał być gabinet pielęgniarki, chłopak nagle sie zatrzymał.
- Siema stary- powiedział, wiec odwróciłam głowę. Nie uwierzycie kogo zobaczyłam.
- Siema, co ty tu robisz?- powiedział Jc.- Ave?
- Cześć- pomachałam mu.
- To wy się znacie?- zapytał Jai, nadal trzymajac mnie na rękach.
Kiwnęłam głową.
- Możemy już iść?- zapytałam.
- Jasne- powiedział chłopak.
- Może ja ją wezmę?- zapytał niepewnie Jc.
- Jestem pewna, że Jai da sobie radę, prawda?- zapytałam, majac nadzieję, że zrobię Jc'emu na złość. Chłopak nie odzywał się do mnie od prawie dwóch tygodni i to bez powodu.
- Oczywiście. To my już pójdziemy- powiedział pewny siebie Jai.
Wyminął sprytnie Jc'ego i odszedł.
Kiedy w końcu dotraliśmy do gabinetu, Jai położył mnie na kozetce, którą wskazała pielęgniarka.
No i jak się okazało kolano nie było skręcone, ale było złamane. Jak to możliwe? Nie wiem.
- Czy możesz zadzwonić po swoich rodziców, żeby cię odebrali?- zapytała pielegniarka, kiedy założyła mi szynę.
- Jasne, mogę pożyczyć telefon?- zwróciłam sie do Jai'a.
Podał mi komórkę, a ja wybrałam szybko numer Olivera.
- Halo, Oliver?- zapytałam, gdy usłyszałam jego głos.
- Ave? Coś się stało?- zapytał zaniepokojony.
- Właściwie to tak. Podobno złamałam nogę- powiedziałam do słuchawki.- Mógłbyś po mnie przyjechać?
- Oczywiście, ze tak. Już wychodzę z biura, będę za piętnaście minut.
- Dziękuję- powiedziałam i sie rozłączyłam.
Oddałam telefon Jai'owi i poprosiłam, by pomógł mi się dostać na dół.
Przed budynkiem Jai usadził mnie na ławce i poszedł po swój rower, który nadal leżał na chodniku.
- Co się stało?- usłyszałam zza siebie głos. Odwróciłam sie i zobaczyłam Jc'ego.
- Nic.
Nagle przede mną zatrzymał sie czarny Mustang Olivera, więc Jc wziął mnie pod ramię i pomógł dojść do samochodu. Kiedy otworzył przede mną drzwi, przywitał się z Oliverem, po czym pomógł mi wsiąść.
- Dziękuję, że pomogłeś Ave- zwrócił się do niego Oliver.
- Nie ma sprawy- uśmiechnął się.
- Tak właściwie, to nie on mi pomógł. Zrobił to Jai- wskazałam na chłopaka, który pojawił się za Jc'm.
- Dzień dobry- skinął głową.
- Dzień dobry, w takim razie dziękuję i tobie.
- Nie ma sprawy- powiedział nieśmiało chłopak.
- Możemy już jechać?- spytałam.
- Jasne, jedziemy.
- Cześć Jai, dzięki za pomoc- powiedziałam.
- Zawsze do usług- puścił mi oczko.- No i przepraszam.
Kiedy w końcu Oliver ruszył, stwierdził, że musimy pojechać do szpitala.
W szpitalu założyli mi gips i zabronili chodzić przez następne dwa tygodnie. Genialnie.

Do wieczora nie ruszałam się z pokoju, a kolację dostałam do łóżka. Cały czas leżałam z nogą w górze.
Ave, mogę wejść?- usłyszałam głos Chloe.
- Pewnie- uśmiechnęłam się, dźwigając się do pozycji siedzącej.
- Mam coś dla ciebie- kobieta również się uśmiechnęła, wyciągając zza siebie małe pudełeczko.- To twój telefon. Zupełnie o nim zapomnieliśmy- powiedziała i podała mi białe pudełko.
Rozpakowałam zawartość i z środka wyciągnęłam złote cudeńko.
- Dziękuję- zarzuciłam Chloe ręce na szyję.
- Nie ma za co, kochanie.
Naszą rozmowę przerwał dzwonek do drzwi i krzyk Olivera, który oznajmił, że otworzy.
Po chwili dało sie słyszeć kroki na schodach, aż w końcu w drzwiach mojego pokoju zjawił się gość. Jc wszedł do pokoju i poprosił Chloe, żeby zostawiła nas samych, po czym zamknął za nią drzwi.
Usiadł na końcu mojego łóżka, zastawiajac mi swoją posturą telewizor.
- Mógłbyś sie łaskawie przesunąć, bo nic nie widzę- prychnęłam, gdyż zastawiał mi najlepszy moment 'Kardashianów'.
- Nie dopóki ze mną nie porozmawiasz- powiedział stanowczo.
- Ale my nie mamy o czym rozmawiać- wzruszyłam ramionami i przesunęłam się, by mieć dobry widok na telewizor.
Chłopak złapał za pilota i wyłączył telewizor.
- Nie ignoruj mnie!- krzyknął.
- Czekaj, czekaj. Czyli ty możesz ignorować mnie, a ja ciebie nie?- zmrużyłam oczy.- Nie wydaje mi się.
- Ave, ja cię wcale nie ignoruję- powiedział.
- Jesteś głupi czy głupi? Zostawiasz mnie na imprezie wśród nieznajomych, potem psujesz mi zabawę, a na koniec nie odzywasz się do mnie przez dwa tygodnie. To nie nazywa się ignoracją, prawda?
- Nie mogłem się odezwać, nie było mnie w mieście. Ave, proszę, wysłuchaj mnie- podszedł do mnie bliżej i gdyby nie to, że jestem unieruchomiona, odsunęłabym się od niego.- Ave, robię rzeczy, o których nie powinien nikt wiedzieć, zwłaszcza pan Forest- szepnął, spoglądając na drzwi, jakby bał się, że akurat mężczyzna wejdzie do środka.
- A więc dlaczego mi o tym mówisz?- zapytałam.
- Bo chcę być z tobą szczery.
Spojrzałam uważnie na jego twarz. Kryła poczucie winy.
- Posłuchaj, jestem zamieszany w kilka spraw. Nie chcę cię w to wciągać, dlatego na razie możesz wiedzieć tylko tyle. To dla twojego bezpieczeństwa.
- Mhm- mruknęłam w odpowiedzi.- Wydaje mi się, że już na ciebie czas- powiedziałam, odbierając mu pilota i ponowanie włączając telewizor.
- Jasne- powiedział i wyszedł z pomieszczenia.

*dwa tygodnie później*
Ostatnie dwa tygodnie spędziłam w łóżku, stale oglądając MTV.
Jc próbował się ze mną wielokrotnie skontaktować i spotkać, ale skutecznie mu to uniemożliwiałam.
Znajdowałam setki powodów, dla których nie mógł do mnie przyjść i pogadać.
Za to Sam i Melissa bywali u mnie codziennie.
W końcu nadszedł dzień, w którym miałam iść do szkoły.
Załozyłam sukienkę, a moje kolano zdobił stabilizator. Zeszłam powoli na dół, by założyć buty i wyjść. Weszłam do jadalni, gdzie jak codzień czekała na mnie filiżanką z kawą. Wypiłam jej zawartość i chwyciłam torbę, do której włożyłam laptopa.
- To ja już idę- powiedziałam do Olivera i Chloe.
- Bądź ostrożna. Jakby co, to dzwoń do nas- powiedziała Chloe.
Kiwnęłam głową i wyszłam z domu. Przed furtką czekał samochód, ale gdy wyszłam z placu, okazało się, że nie był to samochód Sam'a.
Otworzyłam drzwi, a w środku ujrzałam Jc'ego.
- Co ty tutaj robisz?- zapytałam.
- Wsiadaj, jedziemy do szkoły- uśmiechnął się.
- Wybacz, ale jadę z Sam'em i Melissą.
- Dzisiaj po ciebie nie przyjadą. Skontaktowałem się z tym palantem i powiedziałem mu, że dzisiaj to ja cię zabieram.
Przewróciłam oczami i wsiadłam do samochodu.
- Nadal jesteś na mnei zła?- zpaytał nieoczekiwanie.
- Nie.
- Przecież widzę.
- Więc po co pytasz?- spojrzałam mu w oczy.
- Oh, Ave. Przecież wiesz, że mi na tobie zależy. Nie bądź na mnie zła. Chciałem cię chronić, dlatego się nie odzywałem.
- Dobrze, zakończmy ten temat. Załóżmy, ze ci wybaczam, okej?
- Dziękuję- złożył pocalunek na moim policzku, przez co kąciki moich ust delikatnie się uniosły.
- Kolano nadal cię boli?- zapytał, kiedy zapalił silnik i odjechał.
- Już mniej, ale nadal tak. Stabilizator wszystko utrudnia- jęknęłam.
- Ave, cieszę się, że znów wszystko między nami gra- ścisnął moją dłoń. Kiwnęłam głową i powiedziałam, że ja też sie cieszę.
Kiedy wjechaliśmy na plac szkoły, wysiadłam z samochodu pod budynkiem, a Jc pojechał zaparkować.
- Cześć Ave!- usłyszałam za sobą głos, więc się odwróciłam i ujrzałam Jai'a, który aktualnie mi machał i szedł w moją stronę.
- Jai! Hej, co słychać?- uśmiechnęłam się.
- U mnie wszystko dobrze, ale co z tobą?- wskazał na stabilizator.
- To twoja wina!- pokazałam oskarżycielsko palcem, udajac obrażoną.
- Bardzo przepraszam. Może w ramach rekompensaty pomoge ci sie dostać na pierwszą lekcję, a potem zabiorę cię za lunch, dobrze?- uśmiechnął się.
- Niech będzie- roześmiałam się. Wzięłam Jai'a pod rękę i powoli szłam w stronę budynku.
- Więc co masz pierwsze?- zapytał, kiedy byliśmy na schodach.
- Biologię, więc wystarczy, że pomozesz mi wejść po tych schodach, a potem dam sobie sama radę.
- Ależ nie, doprowadzę cię do samej sali i pomogę ci usiąść- cmoknął.
- Jai! - uderzylam go żartobliwie w ramię.- Nie jestem kaleką!
- Jesteś pewna, że nie jesteś kaleką?- spojrzał na mnie z góry.
- Spadaj! Sama dam sobie radę- fuknełąm.
- Tak, Jai. Spadaj- usłyszałam głos Jc'ego i obejrzałam sie w jego stronę. Stał z założonymi rękami i taksował wzrokiem ciało chłopaka.
- Dobra Ave, to lecę. Widzimy się na lunchu- puścił mi oczko i odszedł.
- Miałaś na mnie czekać- powiedział Jc, idąc koło mnie.
- Tak, przepraszam, ale akurat Jai przechodził i stwierdziłam, że pójdę z nim- spuściłam wzrok.- Jc, ja będę już uciekać na lekcje. Do zobaczenia- przytuliłam go, a on odwzajemnił gest.
Na biologii usiadłam z Eleną, koleżanką z klasy, która zawsze była bardzo miła. Pożyczyła mi swoje notatki, które przepisałam w mgnieniu oka.
Chwilę rozmawiałam z Eleną, ale naszą konwersacje przerwał profesor Huxley.
- Witajcie. Zanim zaczniemy lekcję, mam wam coś do przekazania. W przyszłym tygodniu odbywa się wyjazd do Paryża. W tejże miejscowości zaplanowane są praktyki, które mają trwać około dwóch miesięcy. Myślę, że każdy z was znajdzie coś dla siebie- uśmiechnął się łagodnie.- Jeśli ktoś jest chętny, może zapisać się w głównym holu po tej lekcji. A teraz otwórzcie książki na stronie 213.



piątek, 1 maja 2015

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Obudziłam się przed południem, promienie słońca domagały się bym otworzyła powieki.
Kiedy wstałam z łóżka, szybko zbiegłam na dół.
W kuchni stała pani Caylen, więc przywitałam się z nią i zapytałam czy mogę pożyczyć telefon.
- Oczywiście, kochanie. Telefon stoi w przepokoju- powiedziała.
- Dziękuję.
Wzięłam telefon i wybrałam ostatni numer.
- Halo?- usłyszałam w słuchawce głos Olivera.
- Dzień dobry, tu Ave. Mógłbyś po mnie przyjechać?- zapytałam.
- Oczywiście, Ave. Już jadę.
Kiedy się rozłączył, pobiegłam na górę po swoje rzeczy. Spakowałam wszystko do torby, po czym wróciłam do kuchni, by pożegnać się z panią Caylen.
- A gdzie Jc?- zapytałam.
- Jc musiał iść do szkoły, ale powiedział, że przyjedzie do ciebie wieczorem- uśmiechnęła się.
- W takim razie dziekuję pani za wszystko.
- Ależ nie ma za co dziękować, Ave. Jeśli coś by się działo, zawsze jest tutaj dla ciebie miejsce, pamiętaj- uścisnęła mnie mocno.
- Dziękuję- szepnęłam do jej ucha, odwzajemniając uścisk.
Kiedy wyszłam z domu państwa Caylen, usłyszałam dźwięk silnika, a po chwili na podjeździe stał Mustang Olivera.
Podbiegłam do samochodu. Torbę wrzucilam na tylnie siedzenie samochodu, a sama wsiadłam do przodu.
- Jak się spało?- zapytał, wyjeżdżając na ulicę.
- Dobrze- wzruszyłam ramionami.
Z radia sączyła się cicho muzyka klasyczna, na co przewróciłam oczami. Czy każdy w tej rodzinie musi byc taki idealny? Naprawdę, muzyka klasyczna? Może jeszcze klub golfowy w każdy weekend?
- A co u Ciebie? Jak w pracy?- zapytałam, opierając głowę o zimną szybę.
- Wszystko w porządku. Właśnie jadę do pracy, tylko cię podrzucę.
- Mhm- mruknęłam.
- Czy coś wydarzyło się na wczorajszej imprezie?- zapytał nieoczekiwanie.
- Masz coś na myśli? Jeśli chodzi ci o coś takiego jak seks, to nie musisz się martwić. I tak nie jestem dziewicą- rzuciłam oschle.
W momencie, gdy samochód zatrzymał się przed domem, wysiadłam i pożegnałam się z Oliverem.
- Porozmawiamy wieczorem- powiedział na odchodne.
Weszłam do domu, w którym panowała istna cisza.
- Chloe, jesteś w domu?- krzyknęłam, by sprawdzić czy ktoś jest w domu.
- Jestem, jestem. Już idę- odpowiedziała, a po chwili cisze przerwało stukanie jej obcasów, gdy schodziła po schodach.- Ave, tak się martwiliśmy- powiedziała.
Przytuliła mnie mocno, a ja wtuliłam twarz w jej włosy.
Kobieta była ubrana w kwieciste spodnie, szarą koszulę i szare szpilki. Wyglądała oszałamiająco.
- Kochanie, muszę jechać dzisiaj do pracy. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, wrócę za kilka godzin. Muszę przedstawić projekt i wracam.
- Oczywiście, że nie mam nic przeciwko- powiedziałam i uśmiechnęłam się blado.
- Świetnie. A jak tam wczorajsza impreza?
- Dobrze, a skąd o niej wiesz?
- Oliver mi powiedział. Dopiero o drugiej w nocy, ale mi powiedział- roześmiała się.
Dołączyłam do niej. Jeśli chodzi o Chloe, nie miałam jej nic za złe. Jedynie Oliverowi, choć pewnie nie powinnam.
- Chloe- zagadnełam cicho.- Czy macie mi za złe to, o czym wam powiedziałam wczoraj?
- Ave, kochanie- złapała mnie za dłonie.- Oczywiście, że źle zrobiłaś, idąc tam, ale rozumiem, że chciałaś pomóc Gerardowi. To co się stało, się już nie odstanie. Mam nadzieję, że zrozumiałaś swój błąd. Odsiedziałaś swoją karę, a teraz jesteś dobrą osobą. Zawsze byłaś. Ave, kochamy cię... Kochamy cię, taką jaką jesteś. Z kuratorem na głowie, czy bez niego. Jesteś naszą córką.
- Chloe, dziękuję. Dziękuję, że rozumiesz.
- Nie ma sprawy. Kochanie, ja już musze lecieć, bo nie chcę sie spóźnić. Jeśli coś sie bd działo to dzwoń, mój numer masz na lodówce.
- Dobrze.
- A jeśli chciałabyś gdzieś wyjść to klucze masz w zamku- powiedziałam i wyszła z domu.
Usiadłam w salonie i włączyłam telewizor. Była godzina 11:55, więc na każdym możliwym kanale zaczynały się wiadomości. Tak strasznie mi się nudziło.
Siedząc na kanapie wypróbowałam chyba każdą możliwą pozycję. To samo na fotelu.
Kiedy ponownie spojrzałam na zegarek była 12:30.
Boże, jak w tym domu jest nudno.
Weszłam do kuchni i zaparzyłam kawę. Po wczorajszej imprezie byłam dość zmęczona, ale nei tak jak sobie to wyobrażałam. Nalałam kawy do filiżanki i weszłam na górę. 
Usiadłam przy biurku w moim pokoju, stawiając filiżankę obok laptopa. 
Jeśli tak miało wyglądać moje życie, do kiedy nie zacznę szkoły, to ja chyba podziekuję. Jeśli codziennie miałam się tak nudzić, chyba wolałam zacząć chodzić do szkoły. 
Wypiłam zawartość filiżanki i rozłożyłam się na łóżku, włączając telewizor wiszący przed łóżkiem. Włączyłam MTV, na którym właśnie leciał program "Kardashianowie". Położyłam głowę na miękkich poduszkach i przykryłam się leciutką kołdrą. Moje powieki stawały się co raz cięższe, aż zamknęły się całkowicie, a ja odleciałam do krainy snów. 

Usłyszałam trzask zamykanych drzwi samochodu, więc otrorzyłam oczy. Spojrzałam na zegarek stojący na szafce nocnej, by sprawdzić godzinę. 18;30
Zrzuciłam z siebie kołdrę i zeszłam z łożka. Stanęłam przed lustrem i przeczesałam włosy palcami, związując je w kucyka. Zeszłam na dół, a następnie skierowałam się do salonu. 
- Cześć- powiedziałam zaspanym głosem w stronę Olivera i Chloe. 
Siedzieli razem na kanapie. Oliver obejmował Chloe ramieniem, a ona trzymała głowę na jego barku. 
- Cześć, Ave. Wyspałaś się?- zapytała z uśmiechem Chloe. 
Pokiwałam głową i usiadłam w fotelu, wpatrując się w ekran telewizora. 
- Słyszałem, że wszystko sobie wyjaśniłyście z Chloe- powiedział Oliver.
Pokiwałam głową. 
- Zgadzam się z nią. Ave, kochamy cię taką jaką jesteś- dodał. 
- Oliver, zrób kolację, proszę- powiedziała Chloe do męża. 
- Dobrze kochanie- pocałował ją w czubek głowy i wyszedł z salonu.
- Już myślałam, że nie da ci spokoju- przewróciła oczami.
- Taa, ja też- przyznałam.
- Ale nie możesz go za nic winić, on chce tylko dla ciebie jak najlepiej. Kocha cię.
- Wiem, ale nie potrafię- szepnęłam, by mężczyzna nie mógł mnie usłyszeć.
W końcu Oliver zaprosił nas na kolację. Chloe wyłączyła telewizor, a ja usiadłam w jadalni przy stole.
- Mogę was o coś prosić?- zapytałam niepewnie.
- Jasne- powiedział Oliver, stawiając na stole kurczaka w sosie kokosowym.
- Chciałabym zacząć chodzić do szkoły. Wiem, że zgodziłam się zacząć dopiero od września, ale tak strasznie mi się nudzi. Proszę- uśmiechnęłam się i spuściłam wzrok.
- Cóż, pozwól nam się zastanowić.
Kiedy po zjedzonej kolacji udałam się na górę, poszłam pod prysznic. Ciepła woda leciała strumieniami po moim ciele, jednocześnie je obmywając.
Wychodząc spod prysznica, owinęłam się puchatym białym ręcznikiem. Przebrałam się w piżamę, a włosy szybko wysuszyłam suszarką.
Usiadłam na łóżku i wlączyłam telewizor, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi pokoju.
- Proszę- powiedziałam.
- Przyniosłem ci herbatę- powiedział Oliver, stawiając kubek na szafce nocnej.- Jeśli chodzi o twoją szkołę, zobaczę co da sie zrobić- uśmiechnął się.
- Dziękuję- rzuciłam mu się na szyję.
- Ale nic nie obiecuję.
Pokiwałam głową z szerokim uśmiechem.
- Przepraszam- powiedziałam mu do ucha.
Odsunął mnie na odległość swoich ramion i powiedział:
- Wiem, że masz mi za złe to, gdzie pracuję oraz to, że ci o tym nie powiedziałem.

*kilka dni potem*
A więc właśnie nadszedł dzień, w którym po raz pierwszy miałam iść do tutejszej szkoły.
Oliver cudem załatwił mi miejsce w szkole. Mówiąc "załatwił", mam na myśli to, że ubłagał dyrektora, by pozwolił mi dołąćzyć do klasy praktycznie na końcu roku szkolnego.
Był maj, nic dziwnego, ze nie chciał mnie przyjąć. Ale tym razem praca Olivera okazała się przydatna.
Kilka miesięcy temu syn dyrektora miał sprawę w sądzie, a Oliver nie osądził go aż tak surowo.
Kiedy tylko wstałam, pobiegłam pod prysznic.
Ubrałam białą koszulkę i czarną spódniczkę oraz czarne podkolanówki. Do torby włożyłam dwa zeszyty i długopis.
Zbiegłam na dół, gdzie Oliver już na mnie czekał.
Chloe ucałowała mnie w policzki i życzyła mi powodzenia w pierwszym dniu.
Na nogi założyłam czarne trampki i wybiegłam z domu.
Wsiadłam do samochodu Olivera, ponieważ stwierdził, że pierwszego dnia pokaże mi drogę do szkoły, bo i tak ma po drodze.
Siedziałam w samochodzie, kiedy zadzwonił telefon Olivera.
- Tak?- odebrał.- Witaj Jc, nie ma sprawy. Nie musisz dzisiaj przychodzić. Spokojnie. Do zobaczenia.
Właśnie, jeżeli chodzi o Jc'ego. Nie odzywał się do mnie od imprezy w domu bractwa.
Zatrzymaliśmy się przed białym budynkiem, zwanym "szkołą". Pożegnałam się z Oliverem i wysiadłam z samochodu. 
Przed budynkiem stało mnóstwo młodych ludzi. Kiedy zadzwonił dzwonek, wszyscy rzucili się do drzwi. Moim pierwszym zadaniem na dziś, było dotarcie na lekcję chemii.
Oliver załatwił mi plan lekcji, więc doskonale wiedziałam jakiej sali szukać. 
Po kilku minutach cały korytarz opustoszał i zostałam na nim tylko ja i jakaś dziewczyna.
Podbiegłam do niej i zapytałam:
- Hej, przepraszam. Mogłabyś mi powiedzieć, gdzie jest sala chemiczna?
- Hej, jasne- powiedziała z uśmiechem.- Chodź ze mną, właśnie tam idę.
- Dziękuję ci bardzo.
- Nie ma sprawy. Ty musisz być Ave Sullivan, prawda?
- Tak, skąd wiesz?
- Jestem w komitecie powitalnym i moim zadaniem jest pokazanie ci całej szkoły- powiedziała i wzięła mnie pod ramię.- Ale to potem, teraz chodźmy na chemię- rozesmiała się, odrzucając głowę do tyłu.-Tak w ogóle to jestem Melissa Philips.
Kiwnęłam głową i udałyśmy się w stronę sali chemicznej.
Dziewczyna zapukała do drzwi.
- Dzień dobry- powiedziała pogodnym głosem.- Przepraszam za spóźnienie, ale czekałam na nową uczennicę, którą chciałabym wam przedstawić. To jest Ave Sullivan- wskazała na mnie.- Będzie chodzić do naszej klasy.
- Dzień dobry, cześć- przywiatałam się.
- Witaj Ave. Jestem profesor Sotho. Usiądź z Sam'em- zwrócił się do mnie nauczyciel i wskazał trzecią ławkę pod ścianą.- Melisso, ty również zajmij swoje miesjce.
Usiadłam koło Sam'a, który okazał się bardzo koleżeński i pożyczył mi swoją książkę.
Profesor Sotho przez całą godzinę mówił o reakcjach chemicznych. Na koniec pokazał doświadczenie.
Kiedy zadzwonił dzwonek, wszyscy wybiegli z klasy. Dosłownie, nawet sam profesor chciał wyjść jak najszybciej. Powstrzymała go jednak kolejka do drzwi.
- Ave, chodźmy. Czeka cię wycieczka- powiedziała Melissa, podchodząc do mnie z uśmiechem. Ta dziewczyna naprawdę cały czas się uśmiechała.
- Dobrze- powiedziałam, równiez się uśmiechając.
- Sam, mógłbyś mi kupić kawę?- dziewczyna zapytała, wciąż stojącego w klasie Sam'a.
- Oczywiscie, że mogę Mel- zwrócił się do niej.
Dziewczyna podała mu pieniądze i razem ze mna wyszła z klasy.
Przechodziłyśmy przez kolejne korytarze, a Mel pokazywała mi sale. Przyszedł również czas na gabinet dyrektora i pokój nauczycielski. Na końcu weszłyśmy na stołówkę, na której czekał Sam z kawą dziewczyny.
- Więc co mamy następne?- zapytałam.
- Teraz mamy angielski, niestety- powiedział Sam.
Kolejne lekcje spędzałam na siedzeniu z nieznajomymi, których oczywiscie poznawałam i notowaniu przydatnych rzeczy.
- Gdzie mieszkasz?- zapytała Melissa, po skończonych lekcjach.
Podałam jej dokładny adres zamieszkania.
- Chodź, podwieziemy cię- powiedział Sam, wsiadajac za kierownicę swojego czarnego Jeep'a.
Wspięłam się na tylnie siedzenie samochodu. Kiedy Sam zatrzymał samochód pod moim domem, niemal równocześnie z Melissą powiedzieli:
- Nie gadaj, że mieszkasz z prokuratorem!
- Taa- przymknęłam oczy.- Mieszkam razem z tatusiem.
- Nie gadaj!- Melissa zrobiła przejętą minę.
- Nie do wiary- powiedział Sam.
--------------------------------------------------------------------------
Dobry wieczór!
A więc jest! Rozdział siódmy.
Jak na razie to nic szczególnego, ale od nastepnego rozdziału zacznie się robić ciekawiej :D
Tak jak wspominałam w ostatniej notce, pracuję nad nowym projektem. Niebawem ujrzy on światło dzienne :D
Jestem na dobrej drodze, więc życzcie mi powodzenia.
Mam nadzieję, że rozdzial się podoba.
Dobranoc!

Czytasz=komentujesz