text-align: center;

środa, 5 sierpnia 2015

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Od kilku dni, jak sądzę, siedzę zamknięta w jednym pomieszczeniu. Moje ręce nadal skute są kajdankami, a do pokoju nikt nie wchodzi, z czym wiążę się moja głodówka.
Jeśli zamierzają zagłodzić mnie na śmierć, to wolałabym już dostać kulką w łeb.
Siedzę na pokrytej kurzem i Bóg jeden wie czym jeszcze podłodze. Słyszę dochodzące z zewnątrz głosy. W końcu dźwięk otwieranych ciężkich metalowych drzwi. W drzwiach pokoju staje chłopak i mówi:
- Szef chce cię widzieć.
- Mam prośbę. Jeśli chcecie mnie zagłodzić, to równie dobrze możecie- składam palce na kształt pistoletu i przykładam je do skroni. Trochę mnie to kosztowało- ręce nadal mam uwięzione w kajdankach.
Łapie mnie za ramię i wyprowadza z pokoju. Po chwili znajdujemy się pod drzwiami gabinetu Kian'a. Puka i wchodzi nie czekając na odpowiedź. Wpuszcza mnie do środka, po czym sam odchodzi.
Kian dźwiga na mnie wzrok, ale po chwili wraca do przeglądania papierów.
- Jesteś bardzo niegrzeczna dziewczynką, wiesz?- mówi, nie dżwigając wzorku.- Musisz ponieść konsekwencje.
Dźwiga się z fotela i kieruje się w moją stronę. Im bliżej mnie był, tym dalej się odsuwałam. W końcu poczułam za sobą zimną ścianę. Kian podszedł do mnie i zamknął mnie w szczelnej pułapce, kładąc ręce obok mojej głowy.
- Zapamiętaj sobie- sięga ręką do tytlniej kieszeni- następnym razem kara będzie dużo gorsza- kończy, po czym przykłada mi do buzi kawałek materiału nasączony jakimiś chemikaliami. Początkowo próbuję nie oddychać, ale nie mogę wytrzymać zbyt długo. Biorę najpłytszy wdech jaki tylko mogę, ale po chwili obraz przede mną spowija się mgłą. Moje ciało staje się bezwładne, czuję, że upadam.

*sześć godzin później*
Dźwigam ciężkie powieki, ale wszystko jest rozmazane. Podnoszę głowę, ale zdaje się tak ciężka, że jest to prawie niemożliwe. Kładę się spowrotem i próbuję sobie przypomnieć gdzie jestem. Kiedy obraz przed oczami staje się wyraźny, gwałtownie wstaję. Kiedy próbuję usiąść, spostrzegam, że mam przykłute ręce i nogi do metalowego stołu na którym leżę. Spoglądam szybko na swój brzuch, skąd mogło zostać coś usunięte. Czy ja wiem, jakaś wątroba albo trzustka?! Jestem przerażona. Nie czuję w prawdzie żadnej pustki w swoim wnętrzu, ale czy ktoś kiedykolwiek czuł po takim zabiegu?
Rany, zaczynam wariować.
W ciszy szłyszę odgłos kroków, a po chwili z ciemności wyłania się postać. Nie widzę jej twarzy, ale po posturze mogę poznać, że jest facetem.
- Dziewczyno, ile można czekać? Jestem na swojej zmianie od dwóch godzin, a ty nadal spałaś. Dodam, ze mój poprzednik czekał na ciebie aż siedem godzin. Mam nadzieję, że się wyspałaś- mówi chłopak, trzymając kubek kawy w ręce.
- Czekaj, co? Jesteś jednym z ludzi Kiana?- pytam.
- Mhm- mruczy, popijając kawę. Siada na krześle przy metalowym stole. Z szafki obok wyciąga dokument i zaczyna go oglądać.
Chłopak wygląda lepiej niż reszta ludzi Kiana. Co więcej, muszę przyznać, że jest przystojny i miły, co raczej nie cechuje jego kolegów z pracy.
- Jak masz na imię?- pytam.
Dźwiga wzrok znad papierów.
-Sam.
Kiedy wraca do czytania, ja plądruję wzrokiem pomieszczenie, w ktorym sie znajduję. Stwierdzam, że równie dobrze mogłoby być salą tortur, ale wole nic nie mówić.
- Co ja mam tutaj robić?
Przewraca oczami.
- Nie wiem. Poczytaj coś- rzuca mi jakieś kartki. Szkoda tylko, że mam przykute ręce do blatu.
- Sam- chrząkam.- Łatwiej by mi było, gdybyś mnie odkuł.
- Boże- jęczy i wyciąga kluczyk z kieszeni dżinsów. Wkłada go w zamek i uwalnia moją prawą rękę.- Tyle ci wystarczy.
Biorę kartkę, leżącą na moim brzuchu. Czytam nagłówek.
GEORGE SULLIVAN
Po upływie piętnastu minut zaczynam jęczeć, że jest mi nie wygodnie i jeśli nie odkuje moich kończyn natychmiast, to kiedy sie stąd wydostanę, pożałuje.
Chłopak akurat kończy czytać dokumenty i zbiera je w jeden plik. Ponownie wyjmuje klucz z kieszeni dźinsów i otwiera zamki w kajdankach.
- Jesteście popieprzeni- mówię, patrząc na zdarte do krwi nadgarstki.
- Chodź.
Burczę coś w odpowiedzi i wlokę się za Samem. Prowadzi mnie przez labirynt korytarzy, aż zatrzymuje się przed przeszklonymi drzwiami. Wchodzi do pomieszczenia, a ja zaraz za nim.
- Kawy?- pyta włączając czajnik.
- Masz herbatę?
- Coś się znajdzie- grzebie w szafce, po czym rzuca w moją stronę pudełkiem z herbatą.
Patrzę na opakowanie- zielona.
- Może być.
Wyciągam torebkę z pudełka i wrzucam do kubka. Chłopak zalewa go wrzącą wodą.
- Gdzie jest Kian?
- Musiał jechać na uczelnie. Wróci za dwa dni- mówi.- Teraz jesteś pod moją opieką.
- Czyli nadal jesteśmy we Francji?
- Zgadza się.
Biorę kubek w ręce i siadam przy stole. Podciągam kolana pod brodę i patrzę przed siebie.
Po głowie wciąż chodzi mi George Sullivan. Przecież doskonale go znałam. Dlaczego nie wpadłam na to od razu.
- To mój ojciec.
- Co?- chłopak odwraca się od lodówki.
- George Sullivan. Mój ojciec. To przecież on.
- Czekaj, skad o nim wiesz?- pyta zdezorientowany.
- Dałeś mi do poczytania jakieś dokumenty. To jest on, prawda?
- Kurwa- uderza dłonią w blat. Wstaję i podchodzę do niego. Kładę ręce na jego klatce piersiowej i patrzę w oczy.
- Sam, powiedz mi, skąd o nim wiecie. Przecież nie żyję od piętnastu lat.
- Ave, nie. On wcale się nie zabił.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz